Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Max Schmeling

Szansa była jednak zbyt ponętna. Kto wie, czy powtórzy się sytuacja, w której tytuł mistrza Rzeszy będzie chronić bokser klasy Dickaman...

Buelow do ostatniej chwil zagrzewał Maxa do walki: - Patrz, jaki on blady... Zawsze był chłop na schwał, tęgi i czerwony, jak pocztowy samochód, a teraz? Pewno się odchudzał, wagi nie trzyma. Tym lepiej dla nas, straci wytrzymałość. No , facet leży, nie ma co gadać! Nigdy nie miał pojęcia o boksie, ale jak kropnął tym cepem... Zacznij spokojnie, pilnuj jego prawej, bądź w defensywie. Dopiero jak pomacha, jak ostygnie zapał - do ataku! Rozpoczniemy od czwartej rundy!

Mrugający pan w szarej marynarce stał na krawędzi ringu. Jak na menedżera robił to może zbyt czule, ale taki jest Buelow, że kiedy wziął się do pracy, poświęcał się jej bez reszty, bez kalkulacji, bez opamiętania! Schmeling nie posłuchał doświadczonej rady. Za serdeczność zapłacił nieposłuszeństwem. Zamiast czaić się przez trzy starcia, od razu, po pierwszym znalazł lukę w gardzie tego prostaka. Po dwóch i pół minuty Buelow ściskał nowego mistrza Rzeszy wagi półciężkiej, drugiego po Dienerze reprezentacyjnego pięściarza Niemiec. (...)

Max skończył 21 lat. Tytuł nadawał mu powagi, uszlachetnił i postawił na pierwszym miejscu drabiny. Nie miał momentów słabości, ani wahania. Pogląd na życie wyrobił sobie pod kątem boksu. Zrozumiał, że sentyment i dobre serce nie popłaca, że trzeba mieć silne łokcie i nie szanować odcisków sąsiadów. Stał się zamknięty w sobie, nierozmowny i skryty, a jednocześnie czujny i chwytliwy, jak mikrofon. Miał mało do powiedzenia, ale za to - wrażliwą antenę odbiorczą. Magazynował zapasy cudzego doświadczenia, przyjmował sądy, adoptował poglądy, tworzył swój światopogląd.

Buelow z ojcowską wnikliwością śledził proces umysłowego dojrzewania pupila. Brał go często na spacer i w czasie nieskrępowanej rozmowy wykładał mu wiedzę o życiu i boksie. Zabawnie wyglądała ta para! Max: olbrzymi, rozwinięty i zamaszysty, a obok niego szary człowiek z tikiem twarzy, poruszający się drobnymi kroczkami za kołyszącym się w biodrach bokserem.

- Czytałeś dzienniki? Diener przegrał na punkty z Jimem Maloneyem!
- Niespodzianka, prawda? Przecież mister mówił, że nasz wygra...
- Pewnie, że niespodzianka, ale zajrzyj pod podszewkę - wszystko zrozumiesz! Pojechał do Ameryki, poszczęściło się, pokonał Knuta Hansena. Tex Rickard zaczął nagle mówić innym językiem, stał się uprzejmy i gładki, otworzył przed Francem niebo... Wyznaczono mecz z Maloneyem, przy czym w razie zwycięstwa Diener miał widoki na mecz z Dempseyem. Jego opiekun, Turek Sabri Mahir godzinami tłumaczył mu, ile od tego spotkania zależało, jakie otwierają się perspektywy i jak starannie należy trenować przed takim meczem. Diener był zawsze zwariowany, ale tym razem udało się go zainteresować stawką. Wziął się w kupę.
- Przepraszam mister, a ile on mógł na takim meczu zarobić?
- Zarobić z Maloneyem? Moje dziecko, przecież tu zarobek nie był najważniejszą zdobyczą. Chodziło o prawo bicia się o mistrzostwo świata! Dla tego mirażu Diener rzucił Niemcy i wyemigrował do Stanów, dla tych perspektyw oddał tytuł mistrza Rzeszy wszechwag. Oczywiście, pieniądz - dodatek nie do pogardzenia! Ze 3000 dolarów musiał otrzymać pod gwarancją.
- Trzy tysiące... To będzie na marki z dziesięć tysięcy!
- A coś ty myślał? Tak płaci Ameryka, a zaraz się dowiesz, jak Ameryka się mści. Diener trenował jak wariat. Reporterzy telegrafowali do swoich redakcji, że na rynku pięściarskim zjawia się nowa gwiazda, która oszalała na punkcie solidnego treningu. Na trzy dni przed meczem Franz przerwał pracę. Odpoczywał Sabri Mahir zacierał ręce: Jego chłopak był ok. Było rzeczą nieprawdopodobną, by Maloney wyszedł cało z kleszczy. Na 48 godzin przed meczem Sabri udał się do sypialni, by powiedzieć swojej nadziei "dobranoc". Pokój był pusty. Sabri się zaniepokoił. Po kilku godzinach znaleziono Dienera pijanego w nowojorskim pałacu lodowym u boku bardzo zgrabnej dziewczynki. Następnego dnia Diener był przeziębiony. Wczoraj Maloney zlał go bez trudu. To jest boks! Trzeba wytrzymać do końca, do samego zwycięstwa, albo od razu powiesić rękawice. Kto stawia wyżej towarzystwo kobiet od pięściarskiej kariery, ten nie powinien zawracać głowy ani sobie, ani sędzio, ani publiczności. Prawda Max?

- Tak mister, ma pan zupełną rację!
- Czy ty na przykład uważasz za możliwe w takiej chwili iść do baru, albo bawić się z niewiastami? Czy jesteś w stanie wyobrazić siebie w takiej sytuacji?
- Nie, to jest idiotyzm mister. U mnie nic podobnego nie mogłoby się zdarzyć.
- O to, widzisz, chodzi. Carpentier stracił wartość po nokaucie Dempseya, ale wówczas, kiedy zaczął uganiać się za spódniczkami, spijać koniaki i odwiedzać palarnie opium. To go wykończyło o wiele skuteczniej od Tiger Jacka i tego musisz wystrzegać się najbardziej!
- Rozumiem. Ale przecież ja nie palę. Nie tylko opium, ale nawet papierosów nie lubię.
- No to pięknie! Za to cię kocham, Max!
- A czy to znaczy, że stanę się kiedyś sławny? Że będę mógł walczyć z Dempsey’em?
Buelow spojrzał z ukosa i pół żartem, pół serio mruknął:
- Ba! Na pewno będziesz!

Buelow był pewien sukcesów. Nie martwił się o nie. Ślepy by dostrzegł postępy Maxa: ruszał się szybciej, bił celniej, umiał trafić na właściwy moment i należycie go wykorzystać. Na takiego boksera opłacało się przelewać własną wiedzę i wtajemniczać we własne umiejętności. Bardziej niepokoił Buelowa niezrozumiały fakt małej popularności Maxa w Niemczech. Postawcie na jego miejscu innego pięściarza, dajcie mu rekord Schmelinga, a zacznie ściągać dziesiątki tysięcy, stanie się uwielbianym bóstwem tłumów.

Tymczasem Schmeling nie chwytał. Wygrywał, nokautował, ale nie potrafił wyrobić sobie popularności. Publiczność chodziła na jego mecze po to tylko, by zobaczyć nokaut. Wiedziała, że ten czarny, dość popularny młodzieniec musi trafić, że nie ominie jej widok podciętego ciała. Toteż, kiedy wreszcie Schmelingowi nokaut nie wyszedł - cała siła atrakcyjna bladła i zwycięzca punktowy gorzej był traktowany od pokonanego. Schemlinga nieraz spotykały gwizdy. Wyśmiano go, kiedy 8 rund bawił się z podstarzałym bokserem angielskim Stanleyem, nie ofiarowano mu ani jednego oklasku, kiedy wygrywał na punkty z dobrym Duńczykiem Larsenem, słowem - publiczność lekceważyła go zdecydowanie i szła w jasyr uwielbienia tylko wówczas, gdy swoimi sukcesami zmuszał ją do zgięcia kolan.

Co należało zrobić by Schmeling przestał być nie lubianym? Bokserskim ideałem Buelowa był Dempsey, pięściarz, który wygrywa ciosem i atakiem; ideałem nie przestał być nawet teraz, kiedy natrafił na potężnego rywala w osobie Tunney’a. Dla Buelowa, konesera boksu, było jasne, że Dempsey złamie tego marynarza i przejedzie się po nim tak, jak to zrobił z dziesiątkami innych faworyzowanych konkurentów.

Ze wszystkich sił starał się Buelow urobić Maxa na podobieństwo Dempseya. Nie było to łatwe zadanie, bo obok szeregu punktów stycznych, dzieliły te natury olbrzymie odrębności. A przede wszystkim cecha najważniejsza: Dempsey był nieopanowany, gwałtowny, porywczy jak huragan, podczas gdy Max nawet w najgorętszej walce nie zapominał o taktyce i nie tracił z oka celu walki.

Oczywiście, można było traktować rozsądek i zimną krew jako właściwości dodatnie. Tak prawdopodobnie zrobiliby teoretycy. Ale ludzie obyci z ringiem, stare pięściarskie wygi wiedziały doskonale, że stokroć więcej korzyści przynoszą w boksie szaleńcze i nieoczekiwane ataki, niż zimne akcje, skalkulowane przy worku i obliczone co do sekundy. Tak już jest nie tylko w boksie, ale w każdym sporcie, tak już jest nie tylko w sporcie, ale i w życiu, że improwizacja warta jest więcej niż od wyuczonego pacierza. Tylko, że nie wszystkich stać na improwizację.

Buelowowi zdawało się, że właśnie ten szablon akcji, ten brak paroksyzmu ringowego, w czasie którego oczy zachodzą mgłą i rozpoczyna się mordercza bójka na oślep że brak tych czysto ludzkich odruchów odsuwa Schmelinga od publiczności. Widzowie nie są w stanie zrozumieć tego rachmistrza, tego buchaltera, który przez pomyłkę zaplątał się w czworobok ringu. Chcemy żywiołu, naturalności, prostoty i wszystko co temu przeczy, nie może się ani podobać, ani być pomostem zbliżenia między trybunami a boiskiem.

Max nie był również lubiany przez kolegów, partnerów i przeciwników. W bokserskich sferach utarła się opinia, że przynosi nieszczęście, że lepiej samemu zejść z drogi, niż narazić się na spotkanie z niebezpiecznym młodzikiem. Wskazywano na koniec Vongehra, na smutne losy Dickmana i błyskawiczne zajście gwiazdy Charlesa, mistrza Francji wagi półśredniej, średniej i półciężkiej. Ten człowiek w walce ze Schmelingiem stracił nie tylko nimb wielkości, ale i wzrok. Oślepł.
Od tego czasu utarło się w tym światku, że Schmeling rozporządza jakąś fatalną siłą, jakimś fluidem, którym zatruwa przeciwników. Nie trzeba dodawać, że takie przekonanie było Schmelingowi bardzo na rękę.

cdn

Jan Ball, opracował Krzysztof Kraśnicki, Ring Bulletin

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (1) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (2) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (3) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (4) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (5) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (6) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (7) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (8) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (9) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (10) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (11) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (12) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (13) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (14) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (15) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (16) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (17) >>{jcomments on}