Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

SchmelingI Schmeling znowu stracił posadę. O nową nie było łatwo. Pracy nie można było znaleźć, chleba nie można było dostać, radości nie było widać. Wojna kończyła się w atmosferze krańcowej nędzy całych Niemiec. A najgorzej było w Hamburgu. Portowe miasto od czterech lat bezrobotne, zajęte jedynie polerowaniem bezczynnych torpedowców. Miasto handlowe bez handlu. Miasto międzynarodowe bez cudzoziemców. Miasto milionowe - bez ludności.

Było tak źle, że nie było za co sobie sprawić tytoniu do marynarskiego kapciucha czy zafundować jednego papierosa. Sytuację nałogowców wykorzystał Schmeling, człowiek bez nałogów. Rozpoczął domowy wyrób papierosów z petów zbieranych w rynsztokach i śmietnikach. Pierwszą poważną posadą było stanowisko akwizytora biura ogłoszeniowego w Hamburger Fremdenblatt, największym i najbardziej rozpowszechnionym lokalnym dzienniku.

Właśnie miała się odbyć jego pierwsza oficjalna walka. Miał 18 lat, grał w bramce trzeciorzędnego klubu dzielnicowego, z zamiłowaniem i powodzeniem uprawiał zapasy. Robił tak znaczne postępy, że wreszcie zaproponowano mu walkę z silniejszym i popularnym przeciwnikiem. Być może samym mistrzem klubu.

Przyjął wyzwanie. Wstał w niedzielę już o szóstej rano, by odbyć ostatni trening. Matka wybałuszyła oczy.
- Co się stało na litość Boską! Zwykle dobudzić cię nie można, a dzisiaj...
Max nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami. Brak odpowiedzi umocnił podejrzenia matki. Coś wysiało w powietrzu. Czyżby pojedynek? Trzeba temu przeszkodzić za wszelką cenę!
Przyszły mistrz świata został podstępem zwabiony do spiżarki i zamknięty na całe przedpołudnie.
Mecz się nie odbył. Max płonął ze wstydu: jak się wytłumaczyć, co powiedzieć w klubie? Po namyśle wziął pióro i napisał:

"Do zarządu klubu!
Uprzejmie zawiadamiam, że z powodu nieodpowiednich warunków treningów postanowiłem wystąpić z klubu.
Z prawdziwym szacunkiem Max Schmeling."

Rzucił klub bez wahania, bez scen i tragedii. Nie była to dla niego kwestia etyki czy uczucia. W jego psychice nie było przywiązania czy wdzięczności. On- liczył. Rachunek pokazywał, że lepiej porzucić kolegów i klub, z którego zresztą nie miał wielkiej pociechy, niż przyznać się do pozycji smarkacza we własnym domu. Nie można mu było brać tego za złe. Trzeba przyjmować fenomen ludzkiego charakteru, takim, jaki jest. Można wykazać jego walory i wady, można klasyfikować jego wartości i cechy, ale niepodobna rozpoczynać krucjaty za brak odruchów, tak jak nie można robić zarzutu, że ktoś jest rudy czy zezowaty. Można natomiast zezowatych nie lubić. Toteż Schmeling nigdy nie był lubiany, nawet wtedy, po wielkich zwycięstwach, kiedy był chlubą i ozdobą niemieckiego sportu. Nie potrafił sobie zjednać serc publiczności. Podziwiano go, oklaskiwano, cieszono się z sukcesów- bo przecież był Niemcem, który światu udowodnił siłę germańskich pięści i hart teutońskiego ducha. Ale we wszystkich walkach, w których przeciwnikiem Maxa był Niemiec równie dobrej krwi, sympatie publiczności od razu skłaniały się w jego kierunku.

Prawdziwym katem dla Schmelinga była publiczność berlińska, najbardziej wzorowa i najbardziej bezstronna publiczność w Europie. Ale ta widownia, która sprawiedliwie odmierzała sportowy wysiłek, która ze sportowym obiektywizmem i bez zamroczenia ocenia wyczyny zawodnika ubranego w reprezentacyjną koszulkę (że przypomnę mecz piłkarski Niemcy- Polska 1:0  w Berlinie, kiedy Rzesza schodziła z boiska wśród drwin i śmiechu), ta sama publiczność nigdy nie oddawała Schmelingowi swych uczuć czy sympatii. Zdawano sobie sprawę, że jest świetnym bokserem, że reprezentuje wysoką klasę, oddawano mu cesarską daninę oklasków, ale nigdy nie ofiarowano serca.

Koledzy również. Właściwie Schmeling nie uznawał koleżeństwa i przyjaciół. Przeszedł przez życie otoczony adoratorami albo wspólnikami, przyjaciół nie miał nigdy. Nawet Hans Steinbrecher... Tak, Hans nigdy nie był przyjacielem Maxa, pomimo, że byli blisko przez kilka lat. Był Schmelingowi potrzebny. Dzięki tej znajomości Max miał ułatwiony dostęp do jego siostry. Ale z chwilą zakończenia flirtu z siostrą, zostały zerwane nici porozumienia z Hansem. Hans był "ofiarą" Schmelinga, za co znów nie należy nikogo winić. Był to chłopak o dwa i pół roku młodszy od Maxa, szczupły, wyrośnięty, o śmiesznie wydętej klatce piersiowej i bocianich nogach.

Fikał właśnie tymi bocianimi nogami na piasku dzikiej plaży, gdzie w czasie upałów zbierała się cała hamburska hołota, której nie było stać na opłacenie 30.000 marek (były to najzabawniejsze czasy inflacji) za wstęp na teren ogrodzony. Zresztą tu czuli się lepiej! Tam "Ludzie przyzwoici" mogli leżeć tylko w męskiej, albo w damskiej części. Była wprawdzie i część familijna, ale nie wpuszczano tam byle kogo i surowo przestrzegano, by trykot nie miał zbyt wyciętego dekoltu lub by biodra opinała podwójna "sukienka". Ten gruby szlaczek wprowadzony niewiadomo po co na rozkaz policji i bademajstrów, był największym utrapieniem kąpiących. Znakomicie przechowywał wilgoć i schnął bardzo długo, a przecież wyżąć go nie było sposobu bez zwrócenia na siebie publicznej uwagi.

Tu, na dzikiej plaży też nie było wolno obrażać moralności, ale tutaj nie było policjantów. Schupo nadbiegał dopiero wówczas, kiedy człowiek natrafiał na głębię i rozpaczliwie depcząc rozkraczonymi nogami szedł pod wodę...

Za parkanem była zresztą inna moralność. Kąpanie się w spodenkach uchodziło kilkadziesiąt metrów dalej za przestępstwo, a było tolerowane przez kodeks towarzyski dzikiej plaży. Tolerowane były również wspólne zabawy, niewinne pieszczoty, kontakty, które sygnalizowały sympatię u dwojga młodych ludzi. Tam, u państwa było to nie do pomyślenia pod groźbą banicji. Tam, u państwa, aby objąć dziewczynę za szyję czy uszczypnąć ją w udo, trzeba było wynająć osłonięty ze wszystkich stron trzcinowy parawan lub iść do loży plażowej restauracji. I jedno i drugie były kosztowne. I jedno i drugie nie było wygodne.

cdn.

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (1) >>

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (2) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (3) >>

Opracował Krzysztof Kraśnicki, colma1908.com{jcomments on}