Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Max Schmeling- Pójdziemy od kopalni do kopalni, od fabryki do fabryki, od miasteczka do miasteczka, od jarmarku do jarmarku i będziemy zgarniać forsę. Za co? Za nasz spryt! Dwie dniówki zarobisz w ciągu godziny. No, co? Blatt?
- Przecież ja nic nie umiem. W cyrku trzeba akrobatów albo klaunów, a nie robotników kanalizacyjnych.
- Wykształcenie biorę na siebie. Jednego wymagam: bezwzględnego posłuszeństwa! Zaufania! Jeśli mi  nie wierzysz- zrezygnuj, poszukam kogoś innego... Ale żebyś potem sobie nie pluł w brodę, że straciłeś jedyną okazję wypłynięcia na szerokie wody! Nic nie ryzykujesz, zostaniesz przecież w firmie, bo na początek będziemy występować tylko w niedziele. A jak się dorobimy na bilet kolejowy, pryśniemy do Kazania, do Rosji. Byłem tam w czasie wojny! Zobaczysz, jak nas przyjmą! Od Kazania zacznie się nasza wielka kariera! Zgoda Max?
- Pod warunkiem. Pod warunkiem, że nie będziesz mnie naciągać przy kasie!
- Smarkacz jesteś! Możesz sam prowadzić rachunki. Dla mnie jeden kłopot mniej!
Podali sobie ręce. Piwo, panie ober! Łysa czaszka Biela nakryła kufel błyszczącą kopułą. Max chłeptał piwo krótkimi mlaśnięciami szczeniaka.
Czarny łeb i polerowany czerep zawarły przymierze.

***

W teren nie wyjechali jednak ani w najbliższą, ani w następną niedzielę. Biel zbierał inwentarz, układał program, urządzał próby. Zwlekał. Najwidoczniej chciał pierwszym występem olśnić cała Nadrenię.
Wreszcie po pracy ruszyli na pierwsze przedstawienie. Max i Biel szli koło furmanki, Peter- muzykant powoził, a wałach Grimps dźwigał ich przyszłą karierę i wielkie fortuny.
W sali Gesangvereinu zajęli wszystkie klitki i pod kierunkiem Biela urządzili scenę. Przed wejściem zakwitły blado- czerwone afisze z olbrzymim tytułem: "Cyrk Biela (Filipiny)". Reszta tekstu obiecywała rzeczy oszałamiające, ale wielce niekonkretne. Było tam: Moc atrakcji, Fantastyczna moc, Wielkie niespodzianki. Po każdej obietnicy zachłystywały się trzy wykrzykniki. I dopiero na końcu wyraźnie zapowiadano clou wieczoru:
Walka bokserska: champion Filipin Biel contra "Mysterious Max".

"Tajemniczy Max" nie miał nawet czasu odpocząć przed walką z mistrzem Filipin. Od razu po sumie Biel ustawił go z bębnem i kazał wybijać takt marszów granych przez Petera na kornecie. Rolety były zapuszczone, ale dziarskie melodie przez otwarte okna wylewały się na ulicę i chwytały przechodniów za gardła.
- Marsz starego Fritza! Badenweiler, pamiętasz Badenweiler nad Mozelą?
Max wolałby osiem godzin pracować przy kanalizacji, niż przez trzy godziny tarabanić w dusznym pokoju. Ale świadomość, że wieczorem będzie zbierać dziesięciokrotne plony swego wysiłku dodawała mu ochoty do wytrwania.

O 4. sala była nabita, a publiczność jeszcze wciąż gromadziła się przed drzwiami. Trzeba było wywiesić ogłoszenie o drugim, wieczornym przedstawieniu. Kto się nie zmieścił będzie mógł po raz drugi spróbować szczęścia. Program identyczny, ceny też!
Max wylazł z czarnej budki kasjera czerwony jak nowonarodzone niemowlę, ale uśmiechnięty i zadowolony. Tyle pieniędzy nie zarobiły przy kopaniu nawet przez miesiąc! Finansowo poszło doskonale, byle nie zrobić teraz klapy artystycznej.

Peter dął za parawanem uwerturę z "Wolnego Strzelca". Najpiewr numer Biela, potem on. Miał tremę. Spojrzał na salę przez dziurkę w kurtynie. Ludziska byli z lekka zniecierpliwieni. Muzyki mieli już dosyć; czekali na cyrk. Odziany w strój gladiatora, półnagi, dygocący gorączką i pokryty lepkim potem stał między dekoracjami i obserwował produkcje swego szefa.
Ten łysek mógł imponować! Z niesłychaną swobodą rzucał w audytorium dowcipy, mimochodem zaczepił o zamek „Pustelnika z Doorn”, przypomniał o drożyźnie produktów spożywczych (oklaski!), przeprowadził interesującą paralelę między ceną samochodu a odległością do księżyca, z księżyca skoczył do Japonii i nawiązał do swego pobytu w krainie Wschodzącego Słońca. To był zręczny przeskok do pokazów wygibasów z drutu. Od razu zdobył widownię. Nawet dzieci, które niechętnie trawiły konferansjerkę łysego klauna, z otwartymi ustami patrzyły na drucianą łamigłówkę.

Potem przyszedł numer z królikiem i parą gołębi odnalezionych w cylindrze. Złoty zegarek burmistrza stłuczono na miazgę w moździerzu, ale klaun potrafił odszukać go w nieuszkodzonym stanie w kamizelce jakiegoś huncwota z dziesiątego rzędu.
W finale: Biel- żywa fontanna! Chodził po scenie i przez pół minuty tryskał wodą. A co siknął na salę, to dostawał takie brawa i budził tyle śmiechu, że jego zejściu ze sceny towarzyszyła burza owacji.

Biel cofnął się pięć kroków i zagrał wystraszonemu Maxowi na nosie.
- Teraz uważaj!
Jeszcze raz stanął przed publicznością. Gestem nakazał ciszę.
- Za chwilę- Mysterious Max! Nie mogę powiedzieć, kto to jest, ani jak się nazywa. Nie mogę nawet opisać jego kariery, choć dowiedzielibyście się rzeczy niesłychanych. Nie pytajcie o przeszłość tego zapaśnika, który stanie przed wami w pełni sił i męskiej urody, ale który nosi złamane serce...

"Mysterious Max" jest bratem jednego z najsłynniejszych pięściarzy świata. Kiedy na scenie zobaczycie jego sylwetkę, nikt nie będzie miał wątpliwości z jak wielkim mamy do czynienia nazwiskiem. Max pokaże, że siłą i zręcznością przerósł nawet swego sławnego brata. Dajcie mu brawa nie tylko jako nagrodę za wysiłek, ale przede wszystkim jako pociechę w jego obecnym nieszczęściu. Pamiętajcie, że sytuacja Maxa jest tego rodzaju, że nie wolno mu nawet przyznać się do swojego nazwiska...
Nastrój sali w jednej chwili zmienił się o sto procent. Na twarzach osiadł cień. Kobiety spoważniały, mężczyźni udawali sceptyków i mrugali do siebie, że niby są za stare wróble na byle plewy. Ale wszyscy czekali.
Peter bił w bęben jak opętany. Widzom z przejęcia włosy stawały dęba.

A z tyłu Biel wypychał gladiatora, który miał drżączkę i ciało w sine pręgi od zbyt ciasnych rzemieni. Ze sceny nic nie było widać. Podszedł do rampy, stanął o krok od gorących żarówek i skłonił się z rękoma przy niewidzialnych szwach. Stał na skraju rzeczywistości.
Cisza. Potem szmerek, rozmowy, okrzyki, huragan.
- Dempsey! Dempsey!
Sklonił się jeszcze raz i wyprostował głowę. Był już inny niż przed minutą. Już sprzączki na goleniach nie dzwoniły ze strachu, pot na ramionach obsechł...

Przed publicznością stał aktor, któremu sama widownia narzuciła wolę. Był spokojny o powodzenie. Położył palec na ustach. Stłumił okrzyki. Udawał, że się wstydzi, że odcina się od braw, że nie przyjmuje hołdów przeznaczonych dla pogromcy Gibbonsa, Firpo, Willarda i Carpentiera.

cdn

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (1) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (2) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (3) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (4) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (5) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (6) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (7) >>

Opracował Krzysztof Kraśnicki, colma1908.com{jcomments on}