Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Czterokrotny pretendent do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej Andrzej Gołota przyleciał do Polski. Pierwotnie były pięściarz miał być gościem spcjalnym gali sportów walki w Częstochowie, jednak impreza została przełożona na czerwiec.

Add a comment


Przemysław Opalach (20-2, 18 KO) wyrusza niebawem do Turcji, by 29 kwietnia stoczyć jedną z głównych walk na gali Instanbul Night of Champions. Rywalem olsztynianina będzie reprezentant Tanzanii - Thomas Mashali (17-4-1, 9 KO). Transmisję z wydarzenia przeprowadzi telewizja Aspor.

- Mashali nie jest mistrzem świata, ale potrafi napsuć dużo krwi. Jest dość wysoki jak na naszą kategorię wagową, ma spory zasięg. Pozostaje przy tym jednak dość ruchliwy. Myślę, że będzie niewygodnym przeciwnikiem, ale lecę do Turcji po zdecydowane zwycięstwo - przekonuje "The Spartan".

29-latek z Olsztyna zdaje się wybiegać pięściarskimi planami jednak i poza kwietniową, turecką konfrontację.

- Pojawiło się ostatnio kilka ciekawych ofert z Niemiec, Wielkiej Brytanii, a nawet zaoferowano mi, bym po raz kolejny zawalczył w Afryce. Wszystko jest uzależnione od najbliższej walki w Stambule, ale myślę, że najchętniej zmierzyłbym się jednak u nas w Polsce. Coraz częściej słyszę np. o zainteresowaniu walką z Tomaszem Gargulą, o której i on sam wypowiadał się ponoć dość entuzjastycznie. Szanuję Tomka, myślę, że moglibyśmy dać dobrą walkę, która wyjaśniłaby kilka rzeczy na polskim podwórku w kategorii superśredniej - podsumowuje Opalach.

Add a comment

W piątek na gali organizowanej w Barcelonie drugą zawodową porażkę zaliczył Artem Karpec (21-2, 6 KO), który przegrał przez techniczną decyzję sędziów z byłym mistrzem Europy wagi super półśredniej Isaakiem Realem (15-1-1, 8 KO).

Związany z polskim menadżerem Tomaszem Turkowskim Ukrainiec był liczony w drugiej rundzie, a pojedynek zakończył się po czterech starciach z powodu przypadkowego rozcięcia na twarzy Hiszpana. Po czterech rundach podliczono punkty, ogłaszając jednogłośną wygraną Reala (40-35, 39-37, 40-37).

W lutym Artem Karpec przegrał także przez techniczny nokaut z czołowym polskim pięściarzem wagi średniej Kamilem Szeremetą na gali w Legionowie.

Add a comment

Ostatni mecz polskiej drużyny w tym sezonie WSB odbędzie się w piątek 1 kwietnia w Hali MOSiR w Dębicy, a rywalem Husarii będzie zespół Argentina Condors. Po wielu latach posuchy, boks wraca do miasta, które było jednym z najważniejszych ośrodków sportów walki na mapie Polski.

- Jesteśmy przygotowani do takiego meczu. Dębica dysponuje odpowiednią halą, a na mecz zaprosiliśmy dawne pięściarskie sławy, które zaszczycą nas swą obecnością na tym wydarzeniu. Jest duże zainteresowanie ze strony mieszkańców, myślę więc, że podczas imprezy będzie pełna hala. Dębica - jak i cały region - czeka na boks. To przecież miasto z ogromnymi tradycjami, ale od kilku lat, jeśli chodzi o pięściarstwo, niewiele się u nas działo. Mecz Husarii, który organizujemy dzięki zaangażowaniu miejscowych działaczy i wsparciu redaktora Mateusza Borka, będzie pierwszą od dziesięciu lat galą boksu w naszym mieście - mówi w rozmowie z Polsatsport.pl burmistrz Dębicy Mariusz Szewczyk.

Dębica to miasto z ogromnymi pięściarskimi tradycjami. Na bokserskiej mapie Polski zaistniała w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, będąc już wówczas miastem słynącym ze znakomitych zapaśników (tu trenowali m.in. bracia Kazimierz i Józef Lipieniowie), którzy przywieźli dla Polski worek medali z igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy. Klub bokserski Wisłoka-Morsy pod koniec dekady awansował do grona pierwszoligowców. Ze Stalowej Woli ściągnięto czołowego wówczas zawodnika wagi piórkowej - Romana Gotfryda, który w barwach ekipy z Dębicy wywalczył m.in. srebro mistrzostw Europy (Halle 1977), brąz mistrzostw świata (Belgrad 1978) oraz trzy tytuły mistrza Polski.

Czas prosperity dębickiego sportu zakończył się na początku lat dziewięćdziesiątych. Szczytowym momentem, obok sukcesów bokserów, był awans drużyny piłkarskiej Igloopolu do ekstraklasy w 1990 roku. Później przyszły chude lata. Ostatni tytuł mistrza Polski dla dębickiego boksu wywalczył w 1992 roku Andrzej Rżany.Czy organizacja tego typu imprez może przyczynić się do odrodzenia i powrotu do złotych lat dębickiego boksu?

- W Dębicy istnieje obecnie szkółka bokserska UKS Morsy, której trenerem jest Sławomir Łukasik. Drużyna dorobiła się już kilku utalentowanych wychowanków. W walkach pokazowych przed piątkową galą wezmą udział bokserzy z naszego miasta: Bolesław Guzek, Sebastian Ptak oraz Gabriel Blezień. Młodzi zawodnicy trenują i jeżdżą na imprezy, które organizujemy w rzeszowskim oddziale PZB. Na te zawody przyjeżdżają również pięściarze ze Lwowa i innych miast Ukrainy. Jak widać, boks w Dębicy tak naprawdę do końca nie zamarł, tak jak nie zamarły zapasy, które trenuje się w miejscowych szkołach - zapewnia burmistrz Mariusz Szewczyk.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>

Add a comment

W sobotę w Centrum Rekreacyjno-Sportowym na warszawskich Bielanach odbyła się kolejna gala boksu olimpijskiego realizowana pod hasłem Landowski Boxing Night. Imprezę tradycyjnie poprowadził Szymon Majewski.

http://www.youtube.com/watch?v=8q4xldxjg_A

Add a comment

Tomasz Piątek (1-0-1, 0 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Łukasza Janika (16-19-1, 9 KO) w pojedynku otwierającym galę Friday Boxing Night w Żyrardowie. Po czterech rundach wszyscy sędziowie punktowali 40-36 dla pięściarza grupy Fight Events.

Z dobrej strony z Żyrardowie pokazał się również Daniel Bociański (5-0, 2 KO), który nie miał żadnych problemów z Vitalijsem Parsinsem (4-7, 4 KO). Boksujący w kategorii super średniej pięściarz z Nowego Sącza pokonał Łotysza przez techniczny nokaut w trzeciej rundzie, rzucając do wcześniej na deski czterokrotnie.

Add a comment

Na karku czterdziestka, na koncie kilkanaście bojów o mistrzowski tytuł. Najbardziej zapracowany polski sędzia. To on wyliczył Marcina Najmana grzebiąc jego marzenia o mistrzostwie Polski. To w jego kierunku Andrzej Gołota skierował słowa, które "nie nadają się do publikacji". Z najbliższej możliwej odległości obserwował zawodowy debiut Krzysztofa Włodarczyka oraz boks dobrze rokującego Tomasza Garguli. Do niedawna wydawał komendy Robertowi Gortatowi, dziś ocenia jego pracę. Leszek Jankowiak - człowiek o bardzo kosztownym hobby.

Nadal pracuje Pan jako handlowiec?
Leszek Jankowiak: Tak, formalna nazwa mojego stanowiska to National Key Account Manager.

Sędziowie mają stawkę za walkę czy galę?
Polacy sędziujący w kraju - za galę. Bez względu na ilość walk, ich ciężar gatunkowy. Sędziowie przyjeżdżający do nas zza granicy natomiast, za konkretną walkę, do której zostali nominowani. Mówimy o starciach o tytuły liczących się federacji.

Byłby Pan w stanie utrzymać z boksu siebie i rodzinę? Myślę o nieco wyższym standardzie niż zupki chińskie i kajzerki.
Raczej nie. Rozpatrując w skali roku, miesięcznie nie wychodzi nawet minimalna krajowa. A jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenie.

Zna Pan sędziego, który żyje wyłącznie z boksu?
Nie znam. Według mojej wiedzy nie ma na świecie sędziego, który utrzymuje się jedynie z boksu. Nawet ci z największymi nazwiskami pracują w innych dziedzinach. Często prowadzą własną działalność gospodarczą. To sprawia, że są elastyczni i dostępni.

Wyobraża Pan sobie wprowadzenie zawodowstwa? Miałoby to jakikolwiek sens?
Na pewno nie u nas w kraju. Nie ma takiej możliwości. Brak zawodowstwa bierze się przecież stąd, że sędziowie nie są w stanie zarobić na boksie takich pieniędzy, jakie inkasują pracując na etacie. Po prostu. A czy bym chciał? No jasne! (śmiech)

Na Ukrainie przekonał się Pan, że zawód sędziego to w istocie zajęcie hobbystów.
Kabaret. To była walka o jakiś podrzędny tytuł. Chyba GBU. Miałem problem, żeby rozliczyć się z promotorem, mieszkałem w fatalnych warunkach. Góra drzwi odłaziła, bo ktoś wcześniej próbował włamać się do pokoju. Pięściarze weszli do ringu. Pierwsza, druga, trzecia runda… Między szóstą a siódmą po raz kolejny udaję się do każdego z sędziów i zbieram punktację. Nagle orientuję się, że na jednym ze stanowisk nastąpiła zmiana. "Co co chodzi?"- pytam zdezorientowany. Nowy punktowy na to: „Tamten musiał biec na pociąg”. Widocznie spieszył się do domu. (śmiech)

Sporo jeździ Pan po świecie. Wyjazdy na federacyjne konferencje pokrywa Pan z własnej kieszeni?
Tak. Federacje finansują pobyty tylko i wyłącznie swoim notablom. Nie są to małe koszta, bo miejsca konwencji są zazwyczaj dość egzotyczne.

Słyszałem, że wyjazd na Hawaje kosztował Pana 15 tys. złotych.
Może bardziej w granicach dziesięciu. Śmieję się do tej pory, że tych Hawajów nie zapomnę do końca życia.

Dlaczego?
Nie zawsze miałem taką sytuację finansową jak teraz, więc te wyjazdy staraliśmy się organizować możliwie jak najoszczędniej. W pierwszej kolejności szukaliśmy najtańszych połączeń. Niestety są to z reguły destynacje nie mające tanich linii. Masz normalne kursy, z założenia dość drogie. No to co? Oszczędzaliśmy na hotelach. Konwencje odbywają się w tych najbardziej topowych. Pięciogwiazdkowych, gdzie doba potrafi kosztować 140 dolarów. A trzeba tam nocować przez okrągły tydzień, co powoduje niebagatelne wydatki. Na Hawajach padło na Hilton. Pełen luksus, widok na ocean. A my mieliśmy widok na wielopoziomowy parking, który znajdował się dosłownie metr od naszego hotelu. Do pokoju dostawał się zapach spalin. Zresztą i tak strasznie w nim śmierdziało. Znaleźliśmy najtańszy nocleg na bookingu. To była speluna, w życiu nie nocowałem w gorszych warunkach. 

Pełna treść artykułu na Prawyprosty.com >>

Add a comment