Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Max Schmeling

Tę opowieść wybrałem dla miłośników boksu, nie tylko ze względu na dzieje Maxa Schmelinga; po części prawdziwe, w pewnym stopniu będące wytworem fantazji autora. Autentyczny jest natomiast klimat tamtych lat, atmosfera w Niemczech na krótko przed objęciem władzy przez Hitlera, także  wokół zawodowego boksu. Dla mnie była to bardzo interesująca lektura, mam nadzieję, że taką będzie i dla Czytelników Ringpolska. Krzysztof Kraśnicki.

Od tej pory rozpoczęło się dla tej dwójki dziwne życie. Cały tydzień harowali jak woły w brudnej, ziemnej robocie, a w niedzielę olśniewali tłumy na seansach cyrkowych.

Oczywiście - "olśniewali" i "tłumy" są wielką przesadą. Kilkaset osób w parafialnych salach Westfalii, zachwyt prostaczków i aplauz górników nie mają nic wspólnego z tym dreszczem podniecenia, jaki ogarnia zblazowanych widzów wspaniałych imprez widowiskowych nad Sprewą, Sekwaną, czy nawet nad Wisłą. Ale przeskok z pozycji robotnika fizycznego do stanowiska władcy dusz, jakim jest każdy aktor, był dla Maxa tak znaczny, tak niespodziewany, że nieraz chłopiec siedział przy piwsku i ściskał głowę, usiłując uporządkować w swym umyśle natłok obcych wrażeń.

Biel był chyba jeszcze bardziej wstrząśnięty powodzeniem od Maxa. Jego najskrytsze marzenia wyjazdu do południowej Rosji i rozpoczęcia nowego życia wśród komunistów zaczęły przybierać kształty prawdopodobieństwa. Był fachowcem automobilowym, znał się na mechanice, miał polecenia od przywódców partyjnych z Niemiec- byłby z pewnością dobrze widzianym gościem w tym budującym się świecie. Wszystko co było w nim dobrego i szlachetnego - ciążyło do idei powszechnego zbratania i wspólnej pracy. Internacjonalizm obudził się w nimi w czasie podróży po dalekich światach, gdzie wszędzie spotykał ludzi równie złych, jak w swojej ojczyźnie. Przestał wówczas rozumieć szowinistów, którzy wszystkie potworności lokowali zagranicą, a na własnym śmietnisku odnajdywali wyłącznie cnotę i bojaźń Bożą.

Szacunku do pracy nauczono go od dziecka, bo praca w jego oczach materializowała się w postaci chleba. Nienawiść do burżuazji zapłonęła w nim od chwili, kiedy panicz- fabrykant kupił sobie za kilkanaście marek jego narzeczoną. Osobiste krzywdy zapiekły w nim w doktrynę socjalną po przeczytaniu broszurek antykapitalistycznych, drukowanych masowo w najbardziej kapitalistycznym społeczeństwie świata - w Stanach Zjednoczonych.

Biel nie był w niemieckiej KPD, ale miał w tej partii fory, jakich nie otrzyma niejeden wierny funkcjonariusz. Podobno miał zasługi dla ruchu… Podobno w Kitaju organizował słynny strajk drukarzy, który na 18 dni zatrzymał oddech w całym Imperium Chińskim. O tym się mówiło, blask bohaterskich czynów przylgnął do Biela, ale on sam nigdy o tym nie opowiadał i niewiadomo było, co w tym człowieku jest z prawdy, a co z legendy i ordynarnej bujdy.

W każdym razie Biel był źle notowany w najsilniejszej międzynarodówce świata - wśród policji. Nie było przecież żadnych dowodów, nie było żadnego namacalnego sprawdzianu jego rewolucyjnych przygód, ale w Batawii, Bombaju, w Adenie i w Cairo, i w Bordeaux i w Tulonie, ba- nawet we flegmatycznym Rotterdamu czekało na niego dwóch panów na kamiennym molo i nie tracąc słów, prosiło o gościnę do kryminału.

Nie robili mu zresztą nic złego. Sprawdzili dokumenty, sporządzili wyciągi, przejrzeli walizki, wymacali podszewkę ubrania i- co złościło Biela najwięcej!- kazali mu pozostawić w dyrekcji policji odcisk wielkiego palca na pamiątkę. Potem puszczali go wolno, troszcząc się tylko serdecznie o jego losy i wypytując o datę wyjazdu. Eh, można się przyzwyczaić nawet do łapaczy… Też ludzie, chociaż niewątpliwie nie najmilsi.

Bielowi obrzydł ten system śmiesznej inwigilacji i węszenia za jego prywatnymi sprawami. Konstytucja pozwalała mu być komunistą, dlaczego więc te mopsy się za nim szwendają! Zniechęcił się do takiego życia, dążył do zmiany klimatu społecznego, chciał przenieść się do Rosji,
Ale już nie sam. Z Maxem! Rzuconą od niechcenia obietnicę zabrania młodego siłacza zaczął traktować poważnie dopiero teraz, kiedy świąteczne występy zespoliły ich i zżyły z sobą. Biel potrzebował Maxa nawet nie tylko dla zarobku, ile dla rozmowy. To był idealny towarzysz! Słuchał uważnie, nie przerywał, a przy tym przejmował się opowiadaniem i zadawał inteligentne pytania- jak na niewykwalifikowanego pracownika kanalizacyjnego.

Ta para potrafiła przesiedzieć cztery godziny na zydlach Bierhalle i przenicować po raz setny fantastyczną przygodę morską Biela lub jego ostatnią miłość na Antylach.
- Na Antylach? – Ty byłeś na Antylach?
- Jak to, nie opowiadałem ci jeszcze? Przed sześciu laty bunkrowaliśmy tam węgiel i trzeba trafu, że z czerpaka zsunął się kawałek węgla wielkości twojej pięści i rąbnął mata w łeb. Trzeba było wybrać zastępcę. A że kapitanem na Leopold VI był niewiarygodny ciemięga. Portugalczyk. Jakże mu było… Pietrek kończy, właź na scenę!

Pietrek wypuszczał z otworu korneta ostatnie akty. Biel wygłaszał swoje expose na temat znakomitego pięściarza, który zaraz stanie na tych deskach, a Max odrabiał wiecznie te same tricki najsilniejszego człowieka.

Już teraz nie przeżywał wstrząsu przy zetknięciu z publicznością. Na scenę wychodzi zimny aktor z lekko podczernionymi oczyma, na podobieństwo Dempsey’a, rwał łańcuchy, ustanawiał „rekordy” w dźwiganiu ciężarów, lekceważył sobie tych naiwnych widzów i pogardzał histerycznymi pokrzykami tłumu.
Był moment, błysk, kiedy Max zapalał się do swej cyrkowej roboty. Było to wówczas, kiedy dwaj przyjaciele, daj partnerzy stawali naprzeciw siebie w gardzie.

Wiedział, że za chwilę, za trzy, cztery minuty, Biel zmruży oko, pochyli czerep i szepnie: - Teraz!

Przeważnie był to nokaut prawdziwy. Czasem jednak cios chybił. Wtedy pod okiem łyska wyskakiwała fioletowa śliwa, albo powieki nabrały grubości befsztyka, a on sam walił się podcięty jak sosna, walił się jeszcze efektowniej niż przy prawdziwym nokaucie.

Tak było i teraz. Już się Biel wyskakał przed Maxem przepisowe trzy minuty. Lada chwila należało kończyć walkę, chociażby dlatego, że staruszek nie wytrzymywał dalszych podskoków. Nareszcie Biel mrugnął. Max rzucił okiem na punkt. Był odsłonięty. Zacisnął prawą pięść i gwizdnął w szczękę.
cdn

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (1) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (2) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (3) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (4) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (5) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (6) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (7) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (8) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (9) >>

Opracował Krzysztof Kraśnicki, colma1908.com{jcomments on}