Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

 

- W swojej wiosce stałem się pośmiewiskiem, bo miałem marzenia. Chłopaki gadali, że naoglądałem się "Rocky'ego" i mi odwaliło - opowiada pięściarz Mateusz Masternak, który w niedzielę stoczy walkę o mistrzostwo świata federacji WBO.

Na walkę o mistrzostwo świata spakowałeś się w plecak i reklamówkę?
Mateusz Masternak: Z takim bagażem opuściłem dom rodzinny. Miałem 16 lat. Wziąłem spodenki, rękawice, coś tam jeszcze. I wyszedłem.

Co czułeś?
Nie rozumiałem zachowania taty. Jako zahartowany człowiek pracy, rzadko okazywał emocje. Wtedy, na przystanku PKS, płakał. On wiedział, że nie wyjeżdżam na chwilę i że to pożegnanie. Ja czułem najpierw ekscytację, bo bardzo chciałem dać sobie szansę. W drodze do wujostwa sam się jednak popłakałem.

Byłeś nadzieją swojej wioski?
Nadzieją? Raczej pośmiewiskiem. Na początku w ogóle nie chwaliłem się treningami, ale koledzy połączyli kropki i zaczęły się żarty. Śmiali się, że naoglądałem się "Rocky'ego" i mi odwaliło. Od razu dostałem ksywkę: "Rocky, który zjadł dwie sroki". Chłopaki mówili: "Po co się wychylasz, tylko się ośmieszysz". Ludzie szydzili, że chłopak z takiej wichury ma jakieś marzenia.

Co wyniosłeś z domu?
Skromność, moralność, pokorę. Na pewno mam w sobie dużo pokory, potrafię docenić to, do czego doszedłem i nie zazdroszczę innym. Warto szanować siebie za to, kim się jest i co się w życiu zrobiło. Boks jest dla mnie pracą, ale także wielką pasją i sposobem na dotarcie do większości ludzi. Mam możliwość przekazania czegoś wartościowego młodszemu pokoleniu. Rodzice wychowywali mnie tak, żebym szanował drugiego człowieka. Ojciec i mama pilnowali, żebyśmy pamiętali o zasadach. Powtarzali, że nie jestem pępkiem świata i liczą się też inni. Mówili, że nic mi się nie należy z urzędu i na wszystko muszę zapracować. Czasem wyrażali to w szorstki, bezpośredni sposób: "Jesteś zerem" - słyszałem. Ale przekaz był zrozumiały.

Pełna treść artykułu w wp.sportowefakty.pl >>