Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Krzysztof Włodarczyk (49-3-1, 25 KO) miał wielkie szczęście. Wypadek samochodowy, w którym uczestniczył, mógł zakończyć nie tylko jego karierę, ale i życie. Pięściarz, który jutro na gali w Sosnowcu zmierzy się z Walerym Brudowem (42-7, 28 KO), opowiada "Super Expressowi", jak doszło do kraksy i jak się teraz czuje.

Jak się czujesz?
Krzysztof Włodarczyk: Bolą mnie mięśnie pleców, ale wszystko jest dobrze i walka nie powinna być zagrożona.

Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
To działo się na wysokości Mszczonowa, około 40 kilometrów od Warszawy, na trasie S8. Jechałem lewym pasem i nagle przede mną znalazł się Opel Corsa, kierowany przez kobietę. Wyprzedzała tira, ale jechała maksymalnie 90 km/h i mnie nie widziała. Nie chciałem jej uderzyć z impetem w tył, dlatego "odbiłem" auto w prawo i wcisnąłem się między Corsę, a nadjeżdżającego tira. Później jeszcze zakręciło moim autem i wpadłem w barierki.

Brzmi przerażająco...
Najważniejsze jest to, że miałem zapięte pasy. Jeżdżąc po mieście, często ich nie zapinam, ale gdy ruszam w trasę, robię to zawsze. W momencie uderzenia mocno zaparłem się o kierownicę, ale gdyby nie pasy, to prawdopodobnie wyleciałbym przez szybę. Pasy uratowały mi życie. Ale bardziej przeraża mnie co innego...

Co?
Miał ze mną jechać kolega z grupy Krzysztof Kopytek. Całe szczęście, że go nie było, bo wystrzeliła cała kurtyna boczna, a tir praktycznie rozerwał cały prawy bok auta, które nadaje się do kasacji. Gdyby tam siedział, prawdopodobnie nie wyszedłby do walki.

Pełna rozmowa z Krzysztofem Włodarczykiem w "Super Expressie" >>