Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

WłodarczykWygrana przez nokaut z Rachimem Czakijewem (16-1, 12 KO) w Moskwie, to najcenniejsze zwycięstwo Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka (48-2-1, 34 KO). Włodarczyk potrafi być irytujący, gdy schowa się za podwójną gardą czekając na błąd rywala. Ale "Diablo" to twardziel. On się nie poddaje, nawet, jak mu nie idzie.
Każda wygrana ma inny smak. Najlepiej mógłby o tym powiedzieć sam "Diablo", ale tym razem, to jest mój punkt widzenia. Kiedy pokonał w Warszawie Steve'a Cunninghama w 2006 roku i zdobył wakujący pas IBF w wadze junior ciężkiej nie brakowało głosów, że pomogły mu ściany.

Cztery lata później, gdy w łódzkiej Atlas Arenie zmusił do poddania Giacobbe Fragomeniego i odebrał mu tytuł organizacji WBC twierdzono, nie bez racji, że włoski pięściarz najlepsze lata ma już za sobą. Nie wszyscy wtedy docenili w pełni Włodarczyka, który walczył przecież bardzo mądrze. Nawet efektowny nokaut rok później w dalekiej Australii, dający mu cenne zwycięstwo w starciu z Danny Greenem wzbudzał wątpliwości. - Diablo przegrywał na punkty, gdyby nie trafił mocno zmęczonego rywala straciłby pas - wybrzydzali malkontenci.

Tym razem o wątpliwościach nie może być mowy. Niepokonany na zawodowych ringach Czakijew, mistrz olimpijski z Pekinu (2008) i wicemistrz świata z Chicago (2007) wydawał się być najgroźniejszym z dotychczasowych rywali Polaka. Sam tak pisałem, podkreślając, że najlepszym z nich był Cunningham. Czakijew miał wiele argumentów po swojej stronie. Potężniejszy, na oko silniejszy, mocno bijący mańkut, do tego szybki i zdecydowany, głodny zwycięstw i sławy. Miał za sobą publiczność, siedzącego w pierwszym rzędzie prezydenta Inguszetii, skąd pochodzi. Wielu widziało w nim faworyta, bukmacherzy nie mieli wątpliwości, dlatego stawiając na urzędującego mistrza można było sporo zarobić.

Włodarczyk potrafi być irytujący, gdy schowa się za podwójną gardą czekając na błąd rywala. W pierwszych rundach oddał inicjatywę Rosjaninowi, w trzeciej był liczony, miał rozbite oba łuki brwiowe i można było odnieść wrażenie, że jeszcze jeden atak Czakijewa, a będzie po wszystkim. Ale Diablo, to twardziel. On się nie poddaje, nawet, jak mu nie idzie. Ma swoją filozofię, której się trzyma. Dopiero, kiedy zobaczy, że przeciwnik się wystrzelał, robi swoje. I jest w tym diabelsko skuteczny. Niewielu znam współczesnych mistrzów, którzy potrzebują tak mało miejsca, do zadania nokautującego ciosu. Czakijew, mistrz olimpijski musi wziąć solidny zamach, by uderzyć potężnym sierpowym. Marco Huck, mistrz WBO musi się rozpędzić, ruszyć zdecydowanie na rywala. Nawet Mike Tyson będąc blisko swojej ofiary, robił pół kroku do tyłu, by wyprowadzić mordercze uderzenie.

"Diablo" nie musi, i to jest jego siła, której chyba Czakijew nie docenił, choć do końca wypowiadał się z szacunkiem o Włodarczyku. Co więcej, jak już czterokrotnie padł na deski i został wyliczony, z pokorą przyjął porażkę i podziękował za walkę Polakowi, który zachował się nie mniej elegancko.

Włodarczyk w efektownym stylu podbił więc Moskwę, mocno bijąc przy tym rosyjskiego mistrza i zyskał tym samym jeszcze większy szacunek nie tylko samego Czakijewa, ale i rosyjskich komentatorów.
Amerykańscy trenerzy zwykli mawiać: duży pada głośniej. Coś w tym jest, ale w tym przypadku Czakijew padał cicho, tak jakby ciosów Włodarczyka nie było. To tylko zwiększa efekt tego co się stało.