Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Denis Lebiediew (28-2, 21 KO) chce walczyć z Krzysztofem Głowackim (26-0, 16 KO) w Rosji o trzy, a Tony Bellew (26-2-1, 16 KO) w Anglii o dwa pasy mistrza świata.

Dzięki sobotniemu zwycięstwu nad Steve’em Cunninghamem, jak i ubiegłorocznemu nokautowi na Marco Hucku, Krzysztof Głowacki zyskał szacunek ekspertów (2. miejsce w rankingu swojej wagi wg ESPN) oraz najgroźniejszych przeciwników z kategorii junior ciężkiej (90,7 kg). Pod wrażeniem umiejętności, stylu walki i twardego charakteru mistrza świata WBO są rosyjski czempion WBA (wkrótce prawdopodobnie także IBF) Denis Lebiediew oraz Anglik Tony Bellew. Obaj chętnie odpowiedzieli na nasze pytania w telefonicznych rozmowach. Jesienią obaj, w swoich krajach, z największą przyjemnością znaleźliby się w ringu z 30-letnim pięściarzem z Wałcza.

- Najbardziej ucieszyła mnie wygrana Krzysztofa z Huckiem – powiedział nam Lebiediew, trenujący obecnie w Los Angeles. W grudniu 2010 roku reprezentant Niemiec zaszedł Rosjaninowi za skórę. W Berlinie (stawką walki był tytuł WBO) po zaciętej walce Huck wygrał z Lebiediewem na punkty, a werdykt był mocno dyskusyjny.

- Krzysztof sprawił, że Huck zszedł na ziemię. Pokazał mu jego miejsce. Ten nokaut go czegoś nauczy, a przynajmniej powinien. Mam nadzieję, że jeszcze zmierzę się z Marco, bo nasze rachunki nie zostały wyrównane. Na razie mogę chwalić Głowackiego. Walka była zacięta. Minimalnie mógł ją wygrywać Huck, bo położył waszego boksera na deski. Polak jest jednak prawdziwym wojownikiem. Starał się coś zdziałać, nie odpuszczał i zapracował na ten nokaut – opowiada Lebiediew, który od 2012 roku jest pełnoprawnym mistrzem WBA.

- Ucieszyła mnie też wygrana z Cunninghamem, choć przyznaję, że obejrzałem jedynie fragmenty walki. Pamiętam akcje, po których Steve siadał na tyłku. Gołym okiem widać, że Krzysztof zrobił duży postęp, popracował nad warsztatem, techniką. Pokonał kolejnego godnego rywala. Przecież do walki w dobrowolnej obronie tytułu jego promotorzy mogli wybrać kogoś łatwiejszego – zauważa Rosjanin.

Trzeciego mistrza świata wagi cruiser (federacji WBC, ten pas niedawno stracił Grigorij Drozd wskutek kontuzji) wyłoni pojedynek Anglika Tony’ego Bellew z Ilungą Makabu (DR Konga). Odbędzie się on 29 maja w Liverpoolu. Powtórzy się historia z niedawnego hitu filmowego „Creed” (kontynuacja przygód Rocky’ego z Sylvestrem Stallone’em). 33-letni Bellew stoczy pojedynek na stadionie ulubionego klubu, Evertonu. Na 40-tysięcznym Goodison Park „walczył” też w filmie jako „Pretty” Ricky Conlan z Adonisem, synem Apollo Creeda.

- Na razie muszę poradzić sobie z Makabu. Zrobię to, choć ten facet jest bardzo silny, bardzo dobry w obronie i walczy z odwrotnej pozycji. Będzie jednak w niezłym szoku, gdy przekona się, jaką dysponuję mocą. Nie jestem napakowany mięśniami, ale uwierzcie, że siły mi nie brakuje. Poza tym jestem wyższy od Makabu i mam większy zasięg ramion. W grudniu wygrałem z Mateuszem Masternakiem, a on należy do ścisłej światowej czołówki. Mam podstawy, aby wierzyć w siebie – przekonuje nas Bellew, choć wielu specjalistów spodziewa się, że Makabu wygra przed czasem.

- Zwyciężę, a następnie będzie mnie interesować walka unifikacyjna z Głowackim albo Lebiediewem. Krzysztof wykonał znakomitą robotę w walce z Cunninghamem. Może nie jest idealnym technikiem, lecz nadrabia brutalną siłą. To świetny bokser. Stworzylibyśmy fantastyczne widowisko! Chcieliśmy ściągnąć go do Anglii już teraz, jednak podpisał kontrakt na starcie ze Steve’em, a nam został Makabu – wyjawia liverpoolczyk.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>