Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Grzegorz Proksa- Chciałbym, żeby ludzie wiedzieli, że jestem dobrym pięściarzem. Reszta jest mi obojętna. Moje życie prywatne nigdy nie będzie na pokaz, na sprzedaż - mówi nowy zawodowy mistrz Europy wagi średniej  Grzegorz Proksa (26-0, 19 KO), zbierając po zwycięstwie nad byłym mistrzem świata Sebastianem Sylvestrem znakomite recenzje od najbardziej znanych amerykańskich dziennikarzy i promotorów. Proksa, odpowiadając na pytanie co by zrobił, gdyby zadzwonił do niego Lou DiBella, promotor klasyfikowanego często w pierwszej trójce bokserów świata bez podziału na kategorie wagowe Sergio "Maravilli" Martineza i zaproponował walkę, nie waha się ani sekundy. - Jasne, walczymy...

- Co pcha ciebie do boksu? Niewielu 26-latków ma takie opcje w życiu jak ty - jesteś w radzie nadzorczej banku spółdzielczego w Węgierskiej Górce gdzie mieszkasz i trenujesz, nie masz konieczności wykonywania zawodu tak ciężkiego jak boks.
Grzegorz Proksa: 
Ja sobie sam te opcje stworzyłem, ale boks jest dla mnie ciągle najważniejszy. Poświęciłem się temu całkowicie od trzynastego roku życia. Koledzy jeździli się bawić na dyskoteki, robili różne rzeczy, a ja tym samym autobusem jeździłem dzień w dzień na treningi, wracając późnym wieczorem.

- Twój trener, Fiodor Łapin, właśnie powiedział mi, że dla ciebie przekleństwem są walki ze słabymi rywalami. Odżywasz jako człowiek i pięściarz, kiedy rywal jest dobry. Cierpiałeś, kiedy nie mogłeś walczyć z najlepszymi.
GP:
To jest 100 procent prawdy. Najgorzej zniżać się do czyjegoś poziomu, bo można tylko gorzej wypaść. Dobrze ze słabymi wypaść nie można. Z tymi najlepszymi zawsze możesz się pokazać z najlepszej strony. Cierpiałem, bo tych walk nie mogliśmy mieć, nie mieliśmy budżetu na zakontraktowanie mocnych rywali. Teraz  czas na to, żeby ci rywale byli przynajmniej tak dobrzy jak Sebastian Sylvester.

-  Cztery miesiące temu walczyłeś z Węgrem Peterem Vecsei, który ma raptem trzy walki na koncie, by przeskoczyć od razu w następnym pojedynku, na byłego mistrza świata.
GP:
Z Węgrem to były specjalne okoliczności, federacja nas przycisnęła, musiałem walczyć. Dowiedziałem się o tym pojedynku 20 czerwca, byłem wtedy na wakacjach. Od momentu, kiedy dowiedziałem się, że musimy zaboksować, do momentu walki minęły... trzy dni. Podjąłem do tego ogromne ryzyko bo boksowałem z zawodnikiem  z wagi juniorciężkiej. Było ryzyko, ale to dało mi szansę być oficjalnym pretendentem do walki o tytuł mistrzowski. Nie chciałem być po raz kolejny, już chyba po raz szósty, wyrolowany. Oni chcieli przede mnie wrzucić Sebastiana Zbika, to on miał walczyć z Sylvestrem.

- Zgadzałeś się praktycznie walczyć za darmo, żeby tylko pokazać swoje umiejętności. Ale to efektowne zwycięstwo nad Sylvestrem mam nadzieję gwarantuje, że powrotu do Węgrów z junior ciężkiej już nie ma.
GP:
Dokładnie tak - na oba pytania. To oczywista oczywistość, co do tego nie ma żadnej dyskusji. Przed Sylvestrem taką walką był pojedynek w Hiszpanii, z Pablo Navascuesem, gdzie też podejmowałem ryzyko. Akurat tak się złożyło, że przed tą walką, będąc sparingpartnerem Roberta Stieglitza udawałem praworęcznego, więc, kiedy wróciłem do treningów przed Navascuesem, Fiodor musiał mnie "naprawiać".  Mieliśmy na to tylko półtora tygodnia. Na Sylvestra było inaczej - od czerwca wiedziałem, że mam z nim walczyć, studiowałem jego walki codziennie, kładłem się z nim spać, budziłem sie rano i jadłem z nim śniadanie. To była dla mnie przepustka do wszystkiego, wyszło doskonale, wiedzieliśmy od początku co i jak zrobić, do tego wiadomo, że na walkę z Niemcem nie potrzeba dodatkowej motywacji.  Mogę tylko podziękować za to mojemu trenerowi i całej ekipie.

- Czego najbardziej nie lubisz na ringu?
GP:
Mam uraz do sędziów. Czasami specjalnie wybijają zawodnika z rytmu. Ja całe życie boksuję na wyjeździe, nigdy nie walczyłem w Polsce. W Stanach nie spotkałem się z czymś takim, w Anglii również, ale Hiszpania, Niemcy to takie śliskie tereny. Dostawało się czasami takich, którzy dawali upomnienia nie wiadomo za co. Nie lubię jak sędzia wtrąca się do walki

- Jakie znaczenie ma dla ciebie fakt, że jesteś w pierwszej czwórce w swojej kategorii wagowej najlepszych pięściarzy świata "The Ring", jesteś w pierwszej ósemce wpływowego Dana Rafaela z ESPN.
GP:
Przyznam szczerze, że o tym, gdzie jestem w różnych klasyfikacjach dowiaduje sie, jak ktoś zadzwoni i mie o tym poinformuje. Ja  w  rankingi nie wierzę, bo wszystko weryfikuje ring. To kwestie dla promotorów, managerów, żeby sobie rozgrywali swoje gierki. Ja swoje gierki rozgrywam na ringu.

- Rankingi to kwestia umowna, ale pięściarzom takie klasyfikacje pomagają dostać to, na co zasłużyli. Ja chciałbym zobaczyć ciebie walczącego i pokazującego swoją klasę wszędzie, także w USA. Nie tak, jak twój ostatni przeciwnik, który całą karierę bił się w Niemczech. Co zrobiłbyś, gdyby zadzwonił do ciebie Lou DiBella, promotor klasyfikowanego często w pierwszej trójce bokserów świata bez podziału na kategorie wagowe Sergio "Maravilli" Martineza i powiedział twojemu menedżerowi, że chce porozmawiać o walce?
GP: 
Jasne, walczymy...

- ...czyli opowiedź taka, jak Fiodora Łapina, który na to samo pytanie odpowiedział: "Bardzo bym się ucieszył".
GP:
Muszę coś dodać - to, że ja nigdy nie walczyłem z zawodnikami klasy Sylvestra nie oznacza, że ja o nich nigdy nie myślałem. O tych najlepszych myślę od przynajmniej trzech lat. Mam nagrane wszystkie walki każdego z nich, każdego mam dokładnie przestudiowanego. Taka praca jaką wkładam, jak przygotowuję się do walk, musi przynieść rezultaty. Nie ma innej opcji. Mówię to dlatego, że ja do Martineza nie pojechałbym, żeby zarobić parę złotych, bo ja mam sposób na życie, zarabiam swoje pieniądze. Ja chciałbym przede wszystkim sobie coś udowodnić. Szczerze, to nie wiem czy była walka z której byłem zadowolony. Może tylko kiedy oglądałem ją raz czy drugi, jeszcze w jakimś afekcie. Kiedy oglądam  swoje walki trzeci czy czwarty  raz, jestem załamany swoją postawą. Nawet po tej ostatniej walce z Sylvestrem , kiedy ją ponownie oglądałem, to po drugiej rundzie zamykałem oczy i się zastanawiałem, co ja w tym ringu robię. W amatorce doskonale radziłem sobie z rywalami bijącymi się jak Martinez, potraf iłem przejmować łatwo kontrolę nad  pojedynkiem. Oczywiście amatorstwo to nie zawodostwo, Martinez jest wielkim mistrzem, ale na niego też przygotowałbym wielką formę.

- Wspomniałeś wcześniej, że się nie mieszasz do tego, co robią managerowie. To dobrze i źle, bo ja ze swojej strony nie chciałbym, żebyś przez następne kilka lat był ciągle postrzegany jako "młody i obiecujący", tylko żebyś walczył o tytuły. Jaki masz wpływ na to, żeby  nie było pierwszej wersji wydarzeń?
GP:
Ja mam pełny wpływ na to, co robi mój manager, Krzysiek Zbarski. Rozmawiamy, dyskutujemy na temat mojej przyszłości. Mam z nim specjalny kontrakt, on wie, że ja zawsze muszę wiedzieć, co się wokół mnie dzieje. Nie uczestniczę w ostatecznych rozmowach, bo ufam jego talentowi do negocjowania, pracujemy już siódmy rok, mam pełne rozeznanie, co może być. Na razie jestem najbardziej zainteresowany rynkiem niemieckim i angielskim bo tutaj są największe pieniądze, ale jakby była oferta od Sergio, to lecimy...

Rozmawiał: Przemek Garczarczyk{jcomments on}