Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


Gdyby kopalnia soli Wieliczka była gdzieś w pobliżu Las Vegas, Los Angeles lub Nowego Jorku, te sześćset biletów na galę 130 metrów pod ziemią sprzedałoby się po trzy tysiące dolarów za sztukę, a nie za stolik. A chętnych byłoby trzy razy więcej niż miejsc. Niepowtarzalność miejsca perfekcyjnie wykorzystana przez Tomka Babilońskiego, atmosfera kryształowych żyrandoli na tle solnych ścian i białego ringu na pewno znajdzie się w następnej wersji "Wielkiego Gatsby’ego", ale to tyle pochwał miejsca gali bo piszę o boksie. Dalej będzie o strachu, przyszłości i "Główce", który - ku mojemu zadowoleniu - ukradł show dla siebie.

Artur Bińkowski przyjechał do Wieliczki jako showman i z niej wyjechał do rodzinnej Bielawy taki sam: zwykle przegadany, kochający kamerę i zupełnie nie przejmujący się tym, co ludzie o nim pomyślą. Taki po prostu jest. "Nie trenowałem na Zimnocha, bo oszczędzałem siły na walkę" - to już klasyk. Reszty czyli spraw kto komu na kogo i dlaczego doniósł (lub nie doniósł) dotykać nie będę, bo i tak było już tego za dużo. Wtrącę się natomiast do krytykowania "Spidermana" za sposób walki, pytając krytyków - a czego się spodziewaliście po kimś, kto w ciągu ostatnich pięciu lat walczył raz, i na dodatek przegrał? Babiloński liczył na serce i nie pękanie w ringu, i dokładnie to dostał. Ja liczyłem na to samo, ale byłem pewien, że starczy tego serca na maksymalnie 3-4 rundy.

Jestem już w Chicago, ale ciągle nie mogę uwierzyć, że widziałem ich osiem. Zimnoch miał Binkowskiego  znokautować - szybko i efektownie. Takie było jego zadanie, szczególnie po słabej walce z Malujdą. Nokaut to nie była opcja, to był obowiązek Krzyśka, bo jeśli sie mierzy wysoko, chce zarabiać coraz więcej, to się Arturów Binkowskich nokautuje. Nie przyjmuję argumentów, że "on się na mnie wieszał, klinczował, nie chciał się bić" - bo od tego jesteś pięściarzem z aspiracjami, żeby wiedzieć jak sobie z tym poradzić. Od 48 godzin mam też twitterow/facebokową dyskusję na temat tego, czy agresja kibiców wobec Zimnocha była fair czy nie fair i czy można tłumaczyć jego słaby występ przeżywanym  z tego powodu stresem.

Oczywiście, że agresja była nie fair, ale od kiedy kibice są fair? W jakim sporcie, w jakim kraju? W USA istnieje słowo "sportsmanship" czyli wykorzystanie każdego możliwego sposobu by mieć przewagę psychiczną nad rywalem. Jak Kobe Bryant było oskarżony o gwałt pod Denver, to witały go na salach w całym kraju okrzyki "gwałciciel!" długo po tym, jak sprawa została umorzona. Prasie się to nie podobało, kibiców krytykowano, ale "Czarna Mamba" robił swoje na parkiecie, śmiechem zbywając pytania czy go to nie denerwuje. Takich przykładów są setki, a to koszykówka, nie pięściarstwo, o którym Lou Duva mówi do dzisiaj, że "składa się w 90 procentach z jaj, a w 10 procentach z umiejętności".  Krzysiek powinien agresję przerobić na złość sportową, znokautować Binkowskiego i tym uciszyć wyznawców teorii Artura Szpilki, a nie rzucać na nich obelgi w wywiadzie. Tak to się robi w sporcie. A temat walki Zimnoch - Szpilka? Trzeba ją zrobić teraz albo nigdy.

Tyle podobnych aspektach głównej walki wieczoru, choć dla mnie, o czym mówiłem już wcześniej, ta główna była 40 minut wcześniej. "Bardziej trenowałem na Kołodzieja niż na Głowackiego, ale tak czy inaczej, trudniejszy był Głowacki. Mocno bije, jest agresywny, nie chce pykać, chce stłamsić rywala. Jak patrzę na niego, to jakbym widział siebie dziesięć, piętnaście lat temu. To może być bardzo dobry pięściarz. Naprawdę dobry" - mówił Richard Hall na afterparty w podziemiach Wieliczki. Siedem szwów nad prawym okiem i poobijana  twarz były wystarczającym potwierdzeniem jego słów. Krzysiek "Główka" Głowacki zrobił dokładnie to, co miał zrobić Zimnoch z Binkowskim. On to potrafił, teraz czekam z niecierpliwością na jego dalsze walki. Głowacki wie, że teraz będą lepsi rywale, większa presja, walki o miejsca rankingach WBO i być może WBA, ale coś mi mówi, że on  taką presję będzie lubił. Bo innego wyjścia nie ma.