Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Takiego jak Henryk Średnicki nie było i długo nie będzie. Jedyny polski mistrz świata w boksie olimpijskim zmarł 10 kwietnia. Miał 61 lat. Niski, krępy z zawadiackim uśmiechem na ustach. Nie bał się nikogo, w ringu i poza nim. Potrafił powiedzieć wprost trenerowi, nawet takiemu jak Antoni Zygmunt, co o nim myśli, gdy ten go skrytykował w rozmowie z dziennikarzem. Balował na całego przed i po walkach, ale gdy przyszło stanąć oko w oko z najlepszymi na świecie nigdy nie trzęsły mu się nogi.
 
Najlepszym na to dowodem są mistrzostwa świata w Belgradzie (1978), gdzie stanął na najwyższym stopniu podium jako pierwszy i na razie ostatni z Polaków. Tam też nie prowadził się sportowo, ale w ringu bił się jak o życie. Najpierw w półfinale ze znakomitym Rosjaninem Michajłowem, a w walce o złoto z Kubańczykiem Ramirezem.
 
Dostał za nie sto dolarów, a w klubie talon na fiata. Takie były realia minionego ustroju na który nigdy nie narzekał.
 
Zaczynał w wadze papierowej, kończył w koguciej, ale tytuły na międzynarodowej arenie zdobywał w muszej. Oprócz złota w Belgradzie, dwukrotnie sięgał po mistrzostwo Europy, w Halle (1977) i Kolonii (1979). Zabrakło mu tylko medalu olimpijskiego, w Montrealu (1976) i Moskwie (1980) przegrywał w ćwierćfinale.
 
Był też sześciokrotnym mistrzem Polski i trzykrotnie wygrywał Turniej Feliksa Stamma, wtedy jeden z najbardziej prestiżowych na świecie. Stoczył prawie czterysta walk, reprezentował barwy Górnika Siemianowice, GKS Katowice, GKS Tychy, GKS Jastrzębie i Górnika Sosnowiec.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>