Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

W dniu, w którym komentuje Pan galę boksu ma Pan jakieś stałe rytuały?
Andrzej Kostyra: Na pewno musi być jakiś odpoczynek, żeby zregenerować umysł, aby ten był świeższy. Do tego potrzebna jest lekka drzemka, tak do godziny i można w dobrej formie podchodzić do komentowania gali.

Czasami walki są bardzo nudne, a i zdarza się tak, że poziom całej gali jest mizerny. Co Pan robi, żeby jednak ten widz został przy telewizorze, a nie przełączył się na inny kanał?
To jest czasami kłopot. Często prowadzę na ten temat dyskusję z Krzysiem Kosedowskim, który mi powtarza, żebym "dowalił" na antenie i powiedział całą prawdę. Ja muszę jednak być bardziej dyplomatyczny. Nie mogę ludzi odstraszać, od tego co robię. Moim zadaniem jest przyciągnąć, zainteresować kibica. Dlatego też łagodnie traktuję zawodników na antenie. Po prostu nie wszystko tak samo, jak w normalnym życiu można powiedzieć. Jest to jednak problem. Czasami trafiają się takie walki i całe gale, że człowiek sobie myśli: "Kończ waść, wstydu oszczędź". Trzeba to komentować i czekać na lepsze czasy.

Nie myślał Pan o napisaniu autobiografii?
Nie myślałem. Co prawda tych ciekawych historii jest mnóstwo. Często Jurek Kulej mi powtarzał: „Andrzejku, weź to zapisz”. No niestety nie ma za bardzo na to czasu. Poza tym, to słowo pisane jest już dzisiaj coraz mnie istotne. Trzeba by było nad tym sporo posiedzieć. Ja już napisałem kiedyś taką książkę pod tytułem „Walki Stulecia”. Ona się ostatecznie nie ukazała, ponieważ wydawnictwo zbankrutowało. Ja dostałem swoje pieniądze, ale książka nigdy nie trafiła do sprzedaży. Czasami przygotowując się do transmisji, to sobie coś tam w niej przeglądam i wtedy mówię sam do siebie: "Andrzej, fajnie to napisałeś". Gdyby to trafiło do druku, to byłby taki biały kruk dla sympatyków boksu.

Cały wywiad z Andrzejem Kostyrą na laczynaspasja.pl >>