Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

A - Adamek Tomasz. Wielki wojownik. Widać to było zwłaszcza w pierwszej walce z Paulem Briggsem, gdy walczył ze złamanym nosem. On przed walką nikomu o tym nie powiedział. W tym pojedynku zdobył pas WBC, którego… nie dostał po walce, bo gdzieś zaginął facet z federacji, który miał mu wręczyć ten pas. Po gali w United Center szliśmy z fotoreporterem Wojtkiem Kubikiem na postój taksówek. Po drodze spotkaliśmy Ziggy’ego Rozalskiego, który zaproponował nam podwózkę do hotelu. Wsiedliśmy do limuzyny, która miała z dziesięć metrów długości i zaczęliśmy rozmawiać o tej kuriozalnej sytuacji z zaginięciem pasa. Naszej rozmowie przysłuchiwał się facet, jakiś znajomy Ziggy’ego, który w pewnym momencie spytał po angielsku: O czym tak dyskutujecie? Wytłumaczyłem mu, że Adamek zdobył mistrzostwo świata, ale nie dostał pasa czampiona. Na co on pokiwał głową i stwierdził ze śmiechem: "Jak mój wujek rządził w Chicago, takie sytuacje były nie do pomyślenia, wtedy w mieście panował porządek…" Potem Ziggy mi wyjaśnił, że to znany nowojorski adwokat Joseph Capone, bratanek słynnego gangstera Ala Capone. A zaginiony pas na szczęście później się znalazł i trafił w ręce "Górala".

B - Bowe Riddick. Żałuję, że nie poleciałem na jego pierwszą walkę z Andrzejem Gołotą w Nowym Jorku. Za to byłem na ich rewanżowym pojedynku. Wspomnienia z tej ringowej wojny pozostaną mi do końca życia, bo to był najbardziej dramatyczny pojedynek, jaki w życiu widziałem. Tam po prostu unosiła się śmierć nad ringiem. Podczas robienia notatek w trakcie walki, tak drżały mi ręce, że później nie mogłem odczytać tego, co napisałem.

C - Champion: Krzysztof Głowacki. Skomentowałem setki pojedynków o mistrzostwo świata, dziesiątki z udziałem Polaków i powiem szczerze, że to była jedna z tych walk (Głowacki vs Huck - przyp.red.), która dała mi najwięcej radości. Tu nie chodzi tylko o skalę sensacji, bo wszyscy się zachwycają i mówią: walka roku, sensacja roku, runda roku. Według mnie Głowacki za jednym zamachem zdobył dwa tytuły mistrza świata, bo mistrzostwo zdobył zarówno jego duch jak i ciało. Jak padł na deski w 6. rundzie, to jego ciało mówiło: leż chłopie, nie wstawaj, ale duch wygrał z ciałem, bo Głowacki wstał i walczył dalej.

D - Don King. Największy bajerant w historii boksu i najtwardszy łeb. Gdy go kiedyś przebadano, okazało się, że w głowie miał resztki śrutu po tym jak do niego strzelano z 50 lat temu, gdy był młody. Wiele razy z nim rozmawiałem, zawsze był chętny do pogawędki, kilka razy zaskoczył mnie bogatym słownictwem, świadczącym o tym, że mimo braku wielkiego wykształcenia, jest inteligentnym człowiekiem. Był kreatorem mistrzów i najbardziej barwną postacią w środowisku promotorów. Nie byłem przy jego rozliczeniach z pięściarzami, ale wzorem uczciwości to on chyba nie był. Pamiętam, że na walkę Tomka Adamka z Urlichiem przyjechał do Niemiec mercedesem, który miał złote felgi i złotą rurę wydechową. Bajerant, ale z klasą.

Eminencja szara, czyli Marian Kmita. Śmieję się, że to jest facet, który urodził się ze złotą łyżeczką w ustach. Bo jak król Midas, czego się nie dotknie, zamienia w złoto. Czasami mu z tej łyżeczki wypadnie diament i siatkarze przegrają ze Słowenią (i chyba z milion z reklam w plecy). Ale chwilę wcześniej piłkarze zakwalifikowali się na Euro we Francji, będą wielkie reklamowe żniwa i złota łyżeczka wzbogaci się o wielki brylant, będą miliony zarobku z reklam. Kupił mistrzostwa świata w siatkówce w Polsce - i było złoto. Potem wziął na klatę wściekłość kibiców za zakodowanie siatkarskich mistrzostw świata, chociaż - z tego co wiem - ta złość powinna być skierowana głównie na premiera Tuska. MŚ stały się ofiarą jego politycznych gierek mających osłabić pozycję wicepremiera Schetyny. Bez dwóch zdań Kmita jest najpotężniejszą postacią w polskim boksie, bo to do niego ustawiają się kolejki promotorów, żeby ustalić, kto wystąpi na antenie Polsatu. Dzięki niemu (i oczywiście pieniądzom prezesa Solorza) sławę zdobyło wielu polskich pięściarzy z Krzysztofem Włodarczykiem i Arturem Szpilką na czele. Czasami łatwiej dodzwonić się do Billa Clintona niż do Mariana Kmity. Jest twardym negocjatorem, zawsze spokojny, opanowany, nigdy nie widziałem go poddenerwowanego. Promotorzy skarżą się, że za mało im płaci, że wyciska jak cytrynę. I chyba tak jest. Nie mogę ujawnić, ile Polsat zapłacił za galę w Newark, podczas której Głowacki zdobył pas WBO, ale mogę zapewnić, że z ceny początkowej Kmita zbił olbrzymią część. I na tym właśnie polega jego fenomen.

F - Feliks Stamm. Bez wątpienia, obok Kazimierza Górskiego, najwybitniejszy trener w historii polskiego sportu. To był człowiek, który miał wielki talent trenerski. Potrafił oszlifować każdego boksera, którego wziął pod swoje skrzydła. Działał jak komputer najnowszej generacji, bo wszystko miał w głowie. Felek Stamm wymyślał rzeczy nieprawdopodobne. Jurek Kulej opowiadał mi, że walczył kiedyś z jakimś dobrym Niemcem i nie mógł sobie z nim poradzić. Wtedy Stamm kazał mu… pozwolić się trafić w czoło, które jest bardziej odporne na ciosy niż szczęka. Przyjąć ten cios i natychmiast, zanim ręka Niemca wróci do szczęki, strzelić lewy sierpowy. Kulej postąpił zgodnie z tym misternym planem. Dał się trafić, potem oddał sierpowym, po którym Niemiec nakrył się nogami i było po wszystkim. Pamiętam też ten słynny finał IO w Tokio, w którym Jurek Kulej walczył z Jewgienijem Frołowem. Felo (mogę tak mówić o słynnym trenerze, bo kilka koniaczków z nim wypiłem) namówił Jurka, żeby rozpoczął walkę spokojnie i nie atakował rywala. W pierwszej rundzie nic się nie działo, w drugiej to samo, dopiero w trzeciej rundzie Jurek ruszył na rywala i zdobył medal olimpijski. To był kolejny przebłysk jego trenerskiego geniuszu.

G - Gołota Andrzej. Trzeba zjeść beczkę soli, żeby zrozumieć tego faceta. Pamiętam go jeszcze z czasów amatorskich. Od razu było widać, że to wielki talent, ale nie był zbyt silny psychicznie. Janusz Gortat opowiadał mi, że przed jednym z meczów spał z nim w jednym pokoju. Andrzej wstawał w nocy i strasznie się kręcił. A to pił wodę, a to chodził do łazienki, a Janusz nie mógł spać. W pewnym momencie spytał go: Andrzej, co się tak denerwujesz? Przecież walczysz z Klepką. Wejdź do ringu, stuknij nogą w matę i już po Klepce.. Na drugi dzień tak właśnie się stało. Wygrał z Klepką przed czasem. Ale co się nastresował przed walką to jego.

G - Gmitruk Andrzej. Postać książkowa. Nie ulega wątpliwości, że obecnie jest najwybitniejszym polskim trenerem. To jest facet, który ma niesamowite oko i potrafi zarazić entuzjazmem swoich pięściarzy. Wielki fachowiec, ale też wielki farciarz. Andrzej zawsze ma sto spraw na głowie. Jak ci obiecuje, że coś sprawdzi i oddzwoni, to masz sto procent pewności, że zapomni, bo będzie miał na głowie sto pierwszą sprawę do załatwienia czy omówienia. Mieszka teraz pod Warszawą, gdzie kręci się trochę typków spod ciemnej gwiazdy. Uwielbiam opowieści Andrzeja jak to sobie z nimi radzi. Kiedyś podjechali samochodem, zadzwonili do jego domu w nocy i chcieli papierosy. Andrzej, wyjaśnił im, że nie pali, ale ma chyba w domu jakieś. - Tylko pośpiesz się, stary ch… - stwierdził ten siedzący obok kierowcy. Gmitruk wkurzył się nie na to, że go popędzał, ale na tego "starego ch…". Wziął z domu najmniejszą giwerę jaką miał (a ma ich kilka) i… strzelił typkowi w kolano. Więcej już go o papierowy nie prosili. Takich opowieści Andrzeja można przytaczać dziesiątki. Ostatnia jak chciał nastraszyć meneli, którzy zrobili sobie melinę w starej, opuszczonej cegielni. Strzelił z jakiejś rusznicy i komin się zawalił.

Pełna treść artykułu na blogu "Po Gongu" >>