Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Była mistrzyni świata w boksie Karolina Łukasik (10-1, 2 KO) nie jest najbardziej znaną pięściarką z naszego kraju, ale zdecydowanie należy do czołówki najbardziej utytułowanych Polek w historii. W wywiadzie dla naszego serwisu opowiada o pracy trenerki, zdradza plany kolejnej walki i odnosi się do swojego ewentualnego występu w formule MMA.

Iwona Guzowska w 2014-tym roku planuje zadebiutować w KSW, za oceanem karierę robi była mistrzyni świata, Holly Holm, która ma cztery wygrane walki w MMA. Czy nie ciągnie Pani do tego sportu?
KŁ:
Szanuję wszystkich zawodników, którzy walczą, ale na początku MMA wydawało mi się zwykłą uliczną bijatyką, nie sportem. Jeden facet siedzi na drugim i go obija. Byłam przerażona, gdy to zobaczyłam. Później pomyślałam, że musiałabym spróbować, by ocenić czy mi się to podoba. Oprócz boksu i kickboxingu nigdy nie uprawiałam innych sztuk walki i musiałabym potrenować zapasy, judo, jiu jitsu. Gdybym spróbowała i byłabym w tym dobra, to by mi się spodobało, ale jak miałabym dostawać to raczej nie. Po ogłoszeniu, że Iwona będzie walczyć w KSW zastanawiałam się, czy samej nie spróbować, ale na pomyśle się skończyło.

W ostatnich wywiadach mówiła Pani o powrocie na ring. Jak poważne są te plany?
KŁ:
Na tyle poważne, że otrzymałam propozycję walki pod koniec września na jakiejś gali pod Zakopanem. Propozycja została wystosowana przez Jarka Soroko i walka ma być 4-rundową potyczką. Zgodziłam się, ale cały czas proszę trenera Soroko o kontakt z promotorem czy organizatorem gali, gdyż chciałabym mieć wszystko na papierze. Od miesiąca zaczęłam przygotowania do tej walki, ale dopóki nie dostanę wszystkiego na papierze, to zrezygnuję. Na razie zgodziłam się i czekam.

Jak Pani trafiła na pierwszy trening kickboxingu?
Karolina Łukasik:
Miałam wtedy 16 lat, szłam do liceum.Wszystko się zaczęło od tego, że mój brat trenował, zaczynał jak ja od kickboxingu, potem trenował boks w Legii, Gwardii. Ja chciałam iść do klasy sportowej i musiałam mieć jakąś klasę sportową, bo tego wymagano w owej szkole sportowej. Wszyscy moi koledzy i koleżanki oraz rodzina chodzili do tego liceum, więc ja też chciałam tam chodzić. Chcąc nie chcąc musiałam zacząć uprawiać jakiś sport i z racji tego, że mój tata znał trenera Jacka Urbańczyka, trafiłam na kickboxing. Zaczęło się od formuły light contact na warszawskim AWF-ie, a później doszły treningu bokserskie na Legii.


Już na pierwszych zawodach odniosła Pani sukces, czy musiała Pani zapłacić frycowe?
KŁ:
Miałam sporo szczęścia, bo na pierwszych zawodach wywalczyłam srebrny medal. Gdybym przegrała, to może bym się zraziła do tego sportu. Pojechałam na pierwsze Mistrzostwa Polski seniorek mając 16 lat i nie wyszłam do finału z powodu pękniętej torebki stawowej, więc nie mogłam poznać smaku porażki. Wiedziałam, że w finale miałabym mocną rywalkę, wielokrotną medalistkę imprez międzynarodowych. Później ona zakończyła karierę i nie dane nam było zawalczyć, a ja nie miałam najsilniejszej rywalki.

Jak rodzina odbierała to, że Pani walczy w kickboxingu?
: Zawsze bardzo dobrze odbierali moje starty. Tata był nawet na pierwszych zawodach, zawsze mocno mnie dopingował, nigdy nie usłyszałam, że się boi o mnie czy coś w tym rodzaju. Mówił tylko, że muszę walczyć i wygrywać. Gorzej z mężem i jego rodziną, nie są zwolennikami pomysłu, bym walczyła (śmiech).

Walczyła Pani głównie w Niemczech. Jak doszło do tego, że Pani wyjechała? Nie było możliwości rozwoju w Polsce jako bokserka?
KŁ:
Miałam umowę z moim byłym trenerem, Krzysztofem Kosedowskim. Ciągle mi powtarzał, że przekazał mi wszystko co sam umie i muszę zmienić trenera. Nie wierzyłam mu i nie wierzę do dzisiaj, ale zdecydowałam się po rozmowie z nim, że wyjadę do Hamburga. Umówiłam się z nim, że jeszcze rok mnie potrenuje, a potem niech się dzieje co chce. Po roku właśnie mi przypomniał o tej umowie i powiedział, że grupa Uniwersum szuka dziewczyn i jeśli nie pojadę, to może na moje miejsce przyjedzie inna dziewczyna. Był to wyjazd w ciemno, Krzysztof znał Darka Michalczewskiego, wiedział na jakich zasadach odbywa się promocja Uniwersum, jak się tam trenuje itp. Powiedział siadaj w pociąg dzisiaj, bo jutro ktoś zajmie Twoje miejsce. Posłuchałam się i trafiłam do Hamburga do głównej siedziby Uniwersum, gdzie był ośrodek treningowy i ich biuro. Miałam znajomego, który znał język i mnie przedstawił. Poznałam Khola i Poszwę, potem oni zobaczyli mój sparing i razem z trenerami, bo to oni znają się na boksie, nie promotorzy, zadecydowali o moim angażu. Po trzech tygodniach treningów przekazali mi wiadomość o zatrudnieniu w grupie Uniwersum. Co roku fundowano nam również obozy, ja trafiałam do Stutgartu, bo wtedy zajmował się mną trener Conny Mittermeier, który podobnie jak ja, był ściągnięty do Hamburga, ale właśnie ze Stuttgartu.

Jak była Pani traktowana w grupie Uniwersum?
:Nie mogę powiedzieć, że mnie oszukano, wręcz przeciwnie. Większość rzeczy było na papierze, ale nie musiano mi przedkładać do podpisywania umów, bo wszystko było załatwiane bardzo uczciwie. Gdybym dłużej tam była, poznała język to na pewno miałabym jeszcze lepiej. Moje walki mogłaby pokazywać telewizja, a ja po walce mogłabym udzielać wywiadów. Nie wystarczy dobrze boksować, by być gwiazdą w obcym kraju, trzeba jeszcze znać język, by móc udzielać wywiadów telewizji, gazetom oraz rozmawiać z fanami. Zdecydowanie nie mogę narzekać na finanse i dbanie o mnie. Nigdzie mnie tak nie traktowano, jak w Hamburgu.

Straciła Pani pasy mistrzyni świata w walce z Jisselle Salandy. Walka odbyła się w Trynidadzie i Tobago. Jak Pani ocenia tamtą podróż?
KŁ:
Ze sportowej strony to nie była najlepsza gala. Ogólnie dobrze wspominam tamten wyjazd. Pojedynek był wyrównany, gdyby był toczony w Europie, to pewnie bym wygrała. Po czasie mam pretensje do siebie, że walczyłam zbyt zachowawczo.

Kobiety w boksie walczą na dystansie 10-ciu rund po 2 minuty w pojedynkach o pasy. Uważa Pani, że powinny walczyć tak samo jak mężczyźni 12x3?
KŁ:
Dobre pytanie. Ja sama w okresie przygotowawczym dbałam o swoją kondycję i uważam, że nie miałam z nią najmniejszych problemów. Uważam, że 10 rund po 2 minuty naprawdę potrafią mocno dać w kość. Czasami na sparingach ustawiam z chłopakami stoper na 3 minuty i dla mnie to dużo, czuję, że to nieco za dużo dla kobiet. Walki wtedy byłyby na pewno mniej efektowne. Zresztą biologii nie da się oszukać i faceci są silniejsi i bardziej wytrzymali fizycznie od kobiet.

Obecnie pomaga Pani Hubertowi Migaczew w Fenixie i w drużynie Hussars Poland, która rywalizuje w lidze World Series of Boxing. Jak Pani ocenia tą współpracę?
KŁ:
Jestem bardzo wdzięczna Hubertowi, że pozwolił mi brać udział w tym przedsięwzięciu. Nasza współpraca zaczęła się od tego, że dokładnie rok temu szukałam trenera i postanowiłam z nim trenować. Szukałam również sponsora, bo miałam w planach powrót do zawodowego sportu. Mam dwójkę dzieci i nie mogę bawić się w boks. Nie udało mi się pozyskać sponsora i Hubert powiedział, że jak chce to mogę prowadzić u niego treningi, bo ma za dużo obowiązków z Hussars Team i po prostu nie wyrabia. Dzięki niemu znowu znalazłam się w świecie bokserskim, bo przez ostatnie cztery lata nie miałam żadnego kontaktu z boksem. Liga WSB jest dla mnie doskonałym pomysłem. Wreszcie jest możliwość sprawdzenia się naszych pięściarzy w przedsionku zawodowego boksu. Oglądając te walki, nawet kiedy nie idzie po myśli naszej drużyny, to oceniam poziom widowiska sportowego na bardzo wysoki. Weźmy na przykład pokaz boksu zawodników z Azerbejdżanu, nic tylko oglądać, wyciągać wnioski i się uczyć. Ja uwielbiam taki boks. Jestem kibicem takiego boksu, dopiero potem kibicuje naszym. Dla mnie to najważniejsze, aby boks był dobry i telewizja miała co pokazywać. Gdy czasami włączę Eurosport i tam pokazują piłkarzyki, albo babington to mnie szlag trafia.

Jest Pani trenerką w Fenixie. Jakimi grupami się Pani obecnie opiekuje?
KŁ:
Jeszcze w starej siedzibie klubu mieliśmy darmowe treningi dla młodzieży do 16-ego roku życia i tą grupą się opiekowałam. W nowej siedzibie na Łazienkowskiej 3a prowadzę trzy grupy rekreacyjne. Mamy trzy grupy pod rząd, które kolejno trenują o: 17, 18.30 i 20. Nie prowadzę żadnych zawodników, bo nie mamy takowych. Sama wolałabym jeszcze nie prowadzić zawodnika, bo uważam, że mam za mały bagaż doświadczeń. Mogę oczywiście prowadzić zawodnika, ale pod okiem bardziej doświadczonego trenera. Mam swoje doświadczenie jako zawodniczka, które mogę przekazać innemu zawodnikowi, ale jako trener mam małe doświadczenie i wciąż się uczę w tym fachu.

Mogłaby Pani udzielić kilku rad osobom, które chciałyby rozpocząć przygodę z boksem? Na co powinni zwrócić uwagę, jeśli chodzi o sprzęt?
KŁ:
Jeśli chodzi o rękawice to radzę, by kupowali je osobiście w sklepie, nie w internecie, by można było je przymierzyć. Rękawice muszą być bezpieczne dla pięści i dla współćwiczącego. Buty muszą być wygodne, bo kupowanie obuwia bokserskiego na początku przygody z boksem to lans.

Co mogłaby Pani doradzić, w oparciu o swoje doświadczenie, zawodnikom jeśli chodzi o planowanie okresów przygotowawczych do zawodów czy walk?
KŁ:
Najcięższa praca kończy się na 5 tygodni przed walką, kiedy buduje się siłę i wytrzymałość. Następnie mamy 3-4 tygodnie na sparingi i szlifowanie techniki, ustalanie taktyki. Tydzień przed walką to już okres odpoczynku i trzymania wagi.

Boks amatorski w Polsce podupada. Jest Pani trenerką amatorów i co według Pani można zrobić, by dźwignąć ten amatorski boks z kolan?
KŁ:
Wydaje mi się, że teraz dla młodego człowieka, czego przykładem może być Rosja, gdy ktoś wybija się ponad pewien poziom sportowy, to po prostu wyjeżdża się rozwijać gdzieś indziej, bo u siebie w kraju nie zarobi na sporcie. Młody człowiek przychodzi na treningi i pomyśli: zdobędę tytuł mistrza Polski, potem Europy i co z tego? To nie podniesie jego stopy życiowej, więc nie ma motywacji. Druga sprawa to fakt, że nasze szkolenie nie jest za dobre. Dziwię się, dlaczego nie ma dobrego szkolenia, bo kursy na trenerów są bardzo dobre. Sama robię kurs trenera II klasy i owe kursy są ciekawie prowadzone. Jakby tak szkolono zawodników i oni by to robili zgodnie z kursem, to sukcesy same by przyszły. Gdzieś jest błąd w szkoleniu, może trenerzy nie są wszechstronni i jedni lepiej przygotują zawodnika pod kątem fizycznym, a inni technicznym. Według mnie trener powinien mieć skończony AWF, by rozumieć mechanizm ludzkiego ciała i jego fizjonomię i samemu posiadać doświadczenie zawodnicze, im większe tym lepiej.

Trenowała Pani zarówno w Polsce jak i w Niemczech. Jakie są różnice między tymi dwoma szkołami boksu?
KŁ:
W Niemczech inaczej się trenuje. Tam gdy ma się walkę zakontraktowaną na powiedzmy 8 rund, to na sparingach jest 8 lub mniej rund do przeboksowania. Niemcy mają swój schemat i uważają, że nie można marnować energii, która musi być w pełni wykorzystana podczas walki. Oni mają jakiś plan i cyklicznie go powtarzają. U nas przychodzi się na trening, jest lewy prosty i następnego dnia też jest lewy, przez co można się znudzić. W Niemczech jest do znudzenia ten sam plan, który się powtarza. Osobiście lubię taki schemat. Poza tym to Polacy mają tendencję do opuszczania rąk. W Niemczech wszystkich uczą, że ręce trzeba non stop trzymać wysoko, a u nas w końcowych rundach zawodnik walczy z rękoma na kolanach. Potem nasi jadą na zawody amatorskie, ręce nisko i nawet obcierka jest liczona jako cios, bo spadła na szczękę nie na ręce.

W Polsce mamy dwie gwiazdy kobiecego pięściarstwa: Iwonę Guzowską i Agnieszkę Rylik, ale osiągnięciami nie odstaje Pani od rywalek. Na jakim miejscu w rankingu pound for pound wszech czasów polskiego boksu kobiet mogłaby się Pani sklasyfikować?
KŁ:
Nie chciałabym w żaden sposób oceniać, że jestem pierwsza, Iwona druga, Aga trzecia czy w jakiejkolwiek innej kombinacji. Nie do mnie należy ocenianie takich rzeczy. Medialnie na pewno Agnieszka jest numerem jeden, Iwona jest druga, a ja gdzieś daleko, daleko za nimi. Jeśli chodzi o umiejętności bokserskie, to nie będę się wypowiadać, trzeba zapytać się trenera, który miał okazję z nami trzema trenować. {jcomments on}