Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Koniec starego czy też początek nowego roku to dla całego sportowego środowiska zwykle okres podsumowań, plebiscytów, wyróżnień, nagród. To także czas, w którym z nadzieją spoglądamy w przyszłość, licząc na to, że nadchodzące dwanaście miesięcy przyniesie nam jeszcze więcej pozytywnych emocji.

Jako kibice boksu życzymy sobie przede wszystkim jak największej ilości pojedynków, które postawią nas na nogi nawet bardzo późną nocą. Jak to bywa z życzeniami - część ma sporą szansę się ziścić, inne zaś pozostaną zapewne w sferze marzeń. Mimo to, chyba każdy z nas ma gdzieś z tyłu głowy tych kilka walk, które obejrzałby w niedalekiej przyszłości z wielkim zainteresowaniem. Oto druga część mojej własnej, bardzo subiektywnej noworocznej bokserskiej listy życzeń. Dziś "na tapecie" kategoria półciężka wraz z polskimi wątkami.

Waga półciężka: Chad Dawson - Andre Ward. Trochę na przekór, gdyż dla wielu jednym z najciekawszych pojedynków jakie można by zorganizować w niedalekiej przyszłości jest starcie na szczycie wagi super średniej pomiędzy Andre Wardem a Lucienem Bute. Niemniej niedawny zwycięzca Super Six nie wyklucza, że może przenieść się do wyższej kategorii wagowej (Amerykanin zdobywał mistrzostwo olimpijskie właśnie w dywizji półciężkiej), a dobrze przygotowany Dawson w moim odczuciu ma dzisiaj chyba największe szanse na to, by zadać Wardowi pierwszą porażkę w zawodowej karierze.

12 walk na 2012 rok (część I) >>

Z Dawsonem jest jednak pewien problem. Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że Amerykanin dysponuje nieprzeciętnym talentem i ma potencjał ku temu by stać się wyraźnym numerem jeden kat. półciężkiej. Talent to jednak nie wszystko, o czym dobitnie świadczy właśnie przykład "Złego".

Dla wielu jego najlepszą walką w całej karierze wciąż pozostaje pojedynek z marca 2007 roku w którym to pokonał Tomasza Adamka. Adamka, który dodajemy, tamtego wieczoru wyraźnie nie znajdował się w najwyższej dyspozycji. Od tamtego czasu minęło już prawie 5 lat. Starcia z rutynowanymi Glenem Johnsonem i Antonio Tarverem, nikogo nie przywróciły o zawrót głowy, a porażka (w dużej mierze na własne życzenie) z Jeanem Pascalem mogła u co poniektórych spowodować spore zwątpienie. O Dawsonie mówiło się zresztą, że nie zawsze przykładał się w pełni do treningów, kręcił się w niekoniecznie ciekawym towarzystwie i lubił wydawać więcej niż zarabia. Amerykanin po smutnej porażce w Kanadzie, postanowił trochę zmienić swoje otoczenie. Krótka współpraca ze słynnym trenerem Emmanuelem Stewardem zaowocowała jednak kolejną już niezbyt przekonującą walką w jego wykonaniu – tym razem z zaliczanym do szerokiej czołówki dywizji do 175 funtów, Adrianem Diaconu. Ostatni pojedynek z legendarnym Bernardem Hopkinsem zaczął się dla urodzonego w Hartsville pięściarza całkiem obiecująco, a skończył – już w drugiej rundzie, w doskonale nam znanych okolicznościach.

Dawson choć od dłuższego czasu próbuje zerwać się do lotu, nie może w pełni rozwinąć skrzydeł. Czy stałoby się tak w pojedynku z będącym obecnie w o wiele lepszej pozycji wyjściowej Wardem? Zapewne nie, ale zarówno styl boksowania "Złego" jak i jego warunki fizyczne (spora przewaga w zasięgu ramion) mogłyby sprawić jego rodakowi faktyczne problemy. Ewentualne starcie obu pięściarzy delikatnie mówiąc nie należałoby do najefektowniejszych, ani też nie było rekordowym pod względem ilości sprzedanych PPV. Jednak z czysto sportowego punktu widzenia, pojedynek ten jest jednym z najbardziej interesujących w całym boksie zawodowym, jakie można by zorganizować w najbliższej przyszłości.

Życzenie ogólne: "Powstrzymać szerzącą się przeciętność". Potencjał tej kategorii wagowej z miesiąca na miesiąc słabnie i zaczyna nad nią unosić się niepokojący zapach przeciętności. Starszy niż "Bogurodzica" Hopkins wciąż stara się trzymać fason, ale pomaga mu w tym właśnie w dużej mierze co raz większa słabość szerząca się w tej dywizji. Zdobycie mistrzowskiego pasa w tak późnym wieku, musi oczywiście budzić respekt, ale trzeba pamiętać, że stało się to przy udziale przeciętnego boksersko Jeana Pascala, którego rozszyfrowanie zajęło "Katowi" dwukrotnie dokładnie cztery rundy.

Innego amerykańskiego czempiona, Tavorisa Clouda całkiem przyjemnie się ogląda, aczkolwiek trudno upatrywać w nim przyszłego czołowego pięściarza rankingów p4p. Walczy niemądrze, zapomina o "boksowaniu", próbując za wszelką cenę rywala zamordować. Dosyć szybko okazało się też, że nie jest obdarzony pojedynczym, nokautującym ciosem, choć wielu upatrywało w nim właśnie ringowego "killera", sugerując się zapewne efektownie wyglądającym bilansem pięściarza.

Kazach Beibut Szumenow, który dzierży obecnie mistrzowski pas federacji WBA, także nie ma zadatków na zostanie zbawicielem wagi półciężkiej, choć w jego obecności działy się już cuda. To właśnie dzięki "Cudowi w Las Vegas" Szumenow może dumnie nazywać się mistrzem świata, pomimo tego, iż w drugim pojedynku z Gabrielem Campillo był gorszy w co najmniej ośmiu rundach. Kazach to typowy "windmaker", bazujący przede wszystkim na niezłej kondycji i sporej ilości wyprowadzanych ciosów. Łatwiej jednak doczekać się śniegu w lipcu niż celnego lewego prostego w jego wykonaniu.

Ostatni czempion tej kategorii - Nathan Cleverly - jest wyzwaniem przede wszystkim dla swoich promotorów. Swój pas WBO wywalczył w zasadzie bez walki, przede wszystkim dzięki Jurgenowi Brahmerowi. Niemiec w ostatnich kilkudziesięciu miesiącach wprowadził bowiem w życie nową świecką tradycję – notorycznego rezygnowania z pojedynku, na kilka dni przed pojedynkiem. W każdym bądź razie, prowadzenie Cleverly'ego do łatwych czynności nie należy i przypomina stąpanie po podłodze pełnej skórek od bananów. Młodego Walijczyka stanowczo zbyt często ponosi fantazja, czasami jak gdyby zapomina o swoich naturalnych atutach i przyjmuje sposób walki zupełnie do nich nieadekwatny. I tak starcia, w których teoretycznie wydawał się być sporym faworytem (Bellew, Mohammedi) zamieniły się niespodziewanie w twardą przeprawę. Podobnie jak wielu pięściarzy z Wysp, Cleverly niesie na swoich plecach ogromny bagaż oczekiwań i rozdmuchanych obietnic. Trudno na dziś dzień przewidzieć, czy mianowany następcą Joe Calzaghe młody bokser zdąży nieco okrzepnąć jako pięściarz, czy też – co bardziej prawdopodobne – tak jak wielu swoich rodaków pośliźnie się po drodze, gubiąc cały ładunek pokładanych w nim nadziei.

Kategorii półciężkiej, brakuje dziś nazwisk, które pociągnęłoby za sobą resztę. Czempionów z prawdziwego zdarzenia, a takich w historii tej dywizji nie brakowało. Waga ciężka już od dłuższego czasu przestała elektryzować szeroką publiczność. Kategoria junior ciężka niemal od samego początku uznawana jest za tę mniej prestiżową i również nie budzi większego zainteresowania na świecie. Oby podobny los nie spotkał kolejnej dywizji.

Polskie wątki

Dawid Kostecki. Niełatwy jest los kibiców "Cygana". "Czekamy, czekamy. Wszyscy na jednej fali! Centrala nas ocali!" - brzmi refren jednej z piosenek zespołu Brygada Kryzys. I faktycznie – czy się to komuś podoba czy nie – to kiedy i gdzie nadejdzie największy test w karierze Kosteckiego zależy w dużej mierze od decyzji centrali tj. jednej z czterech uznawanych za najbardziej prestiżowe federacji bokserskich. Najbardziej realna w tym momencie wydaje się być walka o pas WBA – czego osobiście polskiemu pięściarzowi bardzo bym życzył. Bokserska rzeczywistość zdążyła nas już jednak nauczyć, że drugie miejsce w rankingu to zarówno "blisko" jak i "daleko" utęsknionego celu. 

Andrzej Fonfara. Mieszkający na stałe w USA Fonfara miniony rok może zaliczyć do udanych. Odniósł pięć przekonywujących zwycięstw przed czasem a przy okazji znalazł się w pierwszej piętnastce rankingu organizacji WBO. Szkoda, że ostatecznie nie dojdzie teraz do jego walki z obecnym mistrzem tej federacji, Nathanem Cleverlym. To pojedynek z gatunku tych, które bierze się w ciemno. Podopieczny Sama Colonny ma jednak dopiero 24 lata i jeśli z powodzeniem będzie kontynuował zwycięska passę, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wymarzona szansa walki o najpoważniejsze trofea w końcu nadeszła. 

Paweł Głażewski. Niepokonany zawodnik grupy Babilon Promotion we wrześniu 2011 roku przeszedł najtrudniejszy test w całej dotychczasowej karierze, pokonując po wyrównanej walce niejednogłośnie na punkty, groźnego i niełatwego do "boksowania" - Doudou Ngumbu. Dla popularnego "Głaza" nadchodzi chyba jednak powoli czas podjęcia jeszcze większego ryzyka. Polak w październiku skończy 30 lat, jest już pięściarzem ukształtowanym, kolejne pojedynki z ryzykownymi przeciwnikami takimi jak Ngumbu, których stawką nie będą żadne poważniejsze pasy, nie mają już chyba sensu, a walki z "Averlantami" tego świata też niewiele go już nauczą. Ciekawą opcją byłoby zapewne doprowadzenie do starcia Głażewskiego o tytuł EBU, zwłaszcza że w ewentualnej konfrontacji z Wiaczesławem Uzelkowem bądź Eduardem Gutknechtem (obaj pięściarze zawalczą o to trofeum w lutym) zawodnik Tomasza Babilońskiego nie stałby na straconej pozycji.

Aleksy Kuziemski. Wspomniany wcześniej Doudu Ngumbu kila tygodni po pojedynku z Głażewskim, przyjechał do Polski jeszcze raz, by tym razem stanąć do walki z innym rodzimym "półciężkim", Aleksem Kuziemskim. Promowany przez Dariusza Snarskiego pięściarz, który wcześniej otrzymał dosyć niespodziewaną szansę walki o pas czempiona federacji WBO, niestety nie dał rady niekonwencjonalnie walczącemu rywalowi i przegrał cały pojedynek jednogłośnie na punkty. Choć Kuziemskiego nie zobaczymy już nigdy w czołowych piętnastkach najpoważniejszych federacji, to wciąż mógłby być ciekawym testerem dla swoich młodszych kolegów. Może warto byłoby wrócić do rozmów na temat walki "Alego" z "Głazem"?

Opracował: Przemysław Mrzygłód {jcomments on}