Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Mariusz Kołodziej- Nigdy nie traktowałem boksu jako profesji,  tylko jako hobby. A jak masz hobby, to przeznaczasz na zabawę określoną kasę, wiesz na co cię stać. Nie kupuj lamborghini, jak stać cię tylko  na małego fiata - mówi założyciel i prezydent Global Boxing, Mariusz Kołodziej, który już 5 listopada  będzie współpromotorem, być może przełomowej dla jego firmy, gali w kasynie Mohegan Sun Arena w Uncasville.  - To ma być prawdziwy test prawdy bo Dionisio Miranda dla Majewskiego i Oliver McCall dla Wacha to najsilniejsi rywale z jakimi kiedykolwiek walczyli. Ja chcę tego testu, nikt mnie do niczego nie zmuszał.  Na razie cieszę się z tego, że cztery tysiące biletów w Mohegan Sun Arena jest już sprzedanych, że idziemy po rekord widowni, który ma ponad dekadę, że galę z moimi chłopkami i Arturem Szpilką będzie pokazywała w Polsce taka firma jak Polsat, a w Stanach dostępna wszędzie TV Telefutura. I mam nadzieję, że to dopiero początek.

- Prób zrobienia  naprawdę polskiej firmy promocyjnej w USA było wiele. Żadna się nie udała, ale ty niespełna dwa lata temu podjąłeś takie ryzyko. Nie żałujesz?
Mariusz Kołodziej:
Bokserska promocja w Stanach wymaga dwóch rzeczy - bardzo dużych nakładów finansowych i bardzo dużo czasu.  Plus oczywiście odpowiedniego,  profesjonalnego podejścia do sprawy, jak w każdym biznesie. A także nie przejmowania się problemami bo one zawsze są. Ja lubię takie wyzwania.

-  Głównym pytaniem jakie zadawano, kiedy powstawało Global Boxing Promotions było: "Ciekawe na jak długo Kołodziejowi wystarczy pieniędzy?". Zdajesz sobie z tego sprawę?
MK:
Oczywiście, słyszałem takie opinie.  Co do pieniędzy - zawsze można je zarobić, jak nie w jednym, to w drugim biznesie.  A do tego mam podobno talent. Nigdy nie traktowałem boksu jako profesji,  tylko jako hobby. A jak masz hobby, to przeznaczasz na to określoną kasę, wiesz na co cię stać. Nie kupuj lamborghini jak stać cię tylko  na małego fiata. Największym problemem jaki miałem,  było poznawanie ludzi z którymi miałem pracować. To bardzo małe środowisko, wszyscy się bardzo dobrze znają, wszyscy robią to w podobny sposób. Dla mnie sposób robienia gal w Stanach - ale nie w Europie - zatrzymał się na tym poziomie, na jakim robiło się je dwadzieścia lat temu.  Nie są ciekawe, niewiele się dzieje, kiedy pięściarzy nie ma na ringu. Ja chcę to zmienić. Strasznie trudne jest tłumaczenie starszej generacji, że niekoniecznie chodzi o to, żeby z włożonego dolara zaraz zrobić dwa, tylko trzeba najpierw włożyć pieniądze, a może będzie więcej. Oni tego nie rozumieją.

- Pesymista we mnie powie, że wybierasz się z motyką na słońce, że nie wygrasz z tymi, którzy to, co dla ciebie jest hobby, robią przez dekady ze śmiertelną powagą - i bezwzględnie. Optymista, że jakby Global Boxing miało upaść, to już by się to stało, że jest inaczej, że idziesz mocno do przodu, marka jest coraz bardziej rozpoznawalna. Do tego na razie masz złotą rękę w przywracaniu do pięściarskiego życia tych zapomnianych i niechcianych...
MK:
Dokładnie tak jest. Ja wiem, jakim ryzykiem było ściągnięcie do USA Mariusza Wacha, który  w większości opinii, także ludzi znających się na boksie, był pięściarzem skończonym. Teraz jest w pierwszej dziesiątce rankingu WBC. Można ryzykować grając w ruletkę albo w życiu - stawiając na Wacha czy Przemka Majewskiego, który miał być już "za stary" na poważną karierę. Dziś Przemek jest mistrzem Stanów Zjednoczonych NABO, walczy o kolejny pas, NABF,  za dwa tygodnie. Przemek przestał pracować na budowie, jest zatrudniony w jednej z moich firm, ma ubezpieczenie, spokój, zawsze jest gotowy do walki, trenuje bez przerwy w Atlantic City ze swoją grupą. Zarówno jemu, jak Mariuszowi Wachowi i Kamilowi Łaszczykowi stworzyłem idealne warunki, nie mogą mieć żadnych wymówek wchodząc na ring. Więcej promotor nie może zrobić.


- Mariusz Wach jest główną postacią Global Boxing, pięściarzem, co do którego potencjału, przy znakomitych warunkach fizycznych, nigdy specjalnych znaków zapytania nie było. Uważano natomiast, że jest zbyt miękki, nazwijmy to "misiowato dobry", by wytrzymać psychiczne konfrontacje na ringu. Dlatego 5 listopada w Uncasville walczy z Oliverem McCallem, który jak już wejdzie między liny  jest mentalnym zabijaką? Jest ten problem czy go nie ma?
MK: 
Taki problem Mariusz miał już od samego początku, bo nikt poważnie go nie traktował, nikt na serio się tą częścią jego przygotowania nie zajmował. Dlatego dałem mu jako trenerów braci DeLeon, chłopaków z portorykańskiej ulicy, których jednym  z zadań...  jest doprawianie Mariuszowi jaj. Tego nie da się zrobić w ciągu pół roku czy roku, ale już w poprzedniej walce z Kevinem McBride widać było w nim trochę złości. On musi się czuć w ringu jak pan i władca. Trzeba było mu jednak dać tą szansę, żeby to pokazał.

- "Pan i władca" od pierwszych rund walki z McCallem może nie być najlepszym pomysłem. Ale faktem jest, że najlepiej charakter wyrabia się podczas trudnych walk, a ten wieczór wygląda tak, jakbyś zarowno do Mariusza Wacha, jak Przemka w jego walce z Mirandą chciał powiedzieć: "Panowie, pokażcie co potraficie, żebym wiedział czy dobrze inwestuję".
MK:
Na pewno po części tak jest. To ma być prawdziwy test bo Miranda dla Majewskiego i McCall dla Wacha to nasilniejsi rywale z jakimi kiedykolwiek walczyli. W tej walce  z McCallem, Mariusz  musi spokojnie walczyć przez pierwsze rundy, po amatorsku, bez  wariact, na spokojnie.  Ja wierzę w to, że Wach walczy lepiej jeśli ma lepszego rywala. On musi czuć zagrożenie, pokazywać prawdziwe instynkty, kiedy wie, że inaczej się nie da wygrać.  Dlatego McCall.

- Piąty listopada to przełomowy moment dla Global Boxing? Niekoniecznie dla ciebie jako człowieka, bo przynajmniej na razie na boksie pieniędzy nie zarabiasz, ale dla Global Boxing  na pewno.
MK:
Ja chcę tego testu, nikt mnie do niczego nie zmuszał. To jest potrzebne tak samo Global, jak samym pięściarzom. Mam wielkie plany, chciałbym robić wielkie gale, jestem na progu podpisania kontraktu na serię walk w 2012  roku w mieszczącej dwadzieścia tysięcy ludzi hali "Izod Center" w East Rutheford, tutaj w New Jersey. Salą, która rywalizuje o kibiców z Prudential Center. Oni chcą międzynarodowego boksu, stąd ta propozycja. Ale z jedną ważną zmianą  - chcę gal pod kontrolą  Global Boxing, już bez  firmy CES Jimmy Burchfielda, z którym robimy galę w Uncasville.

- Rywalizowanie z Prudential Center oznacza rywalizowanie o sympatię - i pieniądze - bokserskich kibiców Wschodniego Wybrzeża z Tomaszem Adamkiem, choć Ziggi Rozalski podkreśla, że, cytuję: "zarówno Mariuszowi Kołodziejowi, jak wszystkim  jego polskim chłopakom  życzę samych sukcesów  biznesowych  i zwycięstw, bo najważniejsze, żeby nasi tłukli obcych. My tutaj wszyscy jesteśmy przyjaciółmi". Konfliktu nie będzie?
MK:
Nie ma mowy o żadnym konflikcie z Tomkiem czy Ziggym. To ostatnia rzecz o której myślę - bo przecież możemy wszystko zrobić razem, być prawdziwą polską potęgą promotorską. Ja się  przed nikim nie zamykam. Znakomicie pracuje mi się z panem Andrzejem Wasilewskim, który jest człowiekiem bardzo solidnym, bo jak coś powie to tak jest, a z tym jest w boksie ciężko. Mam nadzieję, że nie po raz ostatni przylatuje do nas Artur Szpilka, chcę wysyłać  moich chłopaków na jego gale do Polski. Już trzeciego grudnia na gali 12 rounds Knockout Promotions będzie walczył mój "mały Szpilka", bo tak nazywam Kamila, a jak Przemek Majewski wygra, w co nie mam  wątpliwości, chciałbym jego obronę pasa zrobić w Polsce. Oczywiście Mariusz Wach też chcę walczyć u siebie. Na razie cieszę się z tego, że cztery tysiące biletów   w Mohegan Sun jest już sprzedanych, że idziemy na rekord, który ma ponad dekadę, że galę z moimi chłopkami i Arturem Szpilką będzie pokazywała w Polsce taka firma jak Polsat, a w Stanach dostępne wszędzie Telemundo. I mam nadzieję, że to dopiero początek.

Rozmawiał: Przemek Garczarczyk{jcomments on}