Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Dla fachowców sprawa jest jasna. Pochodzący z Samoa Alex Leapai (30-4-3, 24 KO) ma niewielkie szanse w sobotnim pojedynku z Władymirem Kliczką (61-3, 51 KO). Tym bardziej, że w narożniku króla wagi ciężkiej nie zabraknie starszego brata Witalija.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi przemawiają za Ukraińcem, mistrzem organizacji WBA, IBF, WBO i posiadaczem pasa The Ring. Władymir jest 15 cm wyższy od rywala, cięższy kilka kilogramów, szybszy i lepszy technicznie. Nie mówiąc o tym, że jest bez porównania bardziej doświadczony i utytułowany. Właściwie, to Leapai, były rugbista, nie ma się co równać z młodszym z ukraińskich braci, który już w wieku 20 lat zdobył olimpijskie złoto na igrzyskach w Atlancie (1996). Co ciekawe, rywalem Władymira w olimpijskim finale był  potężny Paea Wolfgramm z Tonga, podobnie jak Leapai były rugbysta . Walka nie była zbyt ciekawa, ale Ukrainiec nawet przez moment nie był zagrożony.

Alex Leapai  jest boksersko o dwie klasy gorszy od Kliczki. A nie bierze pod uwagę jeszcze tego, że będzie się bił nie z jednym, a z dwoma braćmi. Ci, którzy już walczyli z Ukraińcami wiedzą co mam na myśli. Wsparcie mentalne tego, który nie walczy jest w ich przypadku niesłychanie istotne. Nie brakuje takich, którzy dopatrują się w tym mocy nadprzyrodzonej, ale chyba nie w tym rzecz. Po prostu Wowa jak wychodzi do ringu, to wie, że w narożniku czuwa jest starszy brat Witalij. A tym razem, ta obecność ma szczególne znaczenie w obliczu tego, co dzieje się na Ukrainie, i jak ważną rolę odgrywa tam Witalij, który mimo powagi sytuacji nie zrezygnował z przyjazdu do Oberhausen.

Władymira wspomaganego przez Witalija może pokonać tylko ktoś wyjątkowy, a na razie takiego w zawodowym boksie, w tej kategorii, nie widzę.

Pełny tekst Janusza Pindery na Polsatsport.pl >>