Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Wielu liczyło w Moskwie na bokserską ucztę. W menu planowano najpierw smaczną przystawkę, a po niej danie główne za miliony. Krótko mówiąc – wygrana Mateusza Masternaka, a później wreszcie poważne wyzwanie dla Władymira Kliczki, czyli Aleksander Powietkin. Cóż, ja stawiałem na wygraną Polaka i nudną walkę wieczoru. W pierwszym przypadku się pomyliłem, w drugim miałem rację, chociaż to akurat marna pociecha.

– Liczę na Mateusza, dla mnie w tej walce jest faworytem, choć boksuje na wyjeździe. Drozd jest zawodnikiem silnym fizycznie, ale wolnym, to materiał do dobrego koncertu dla Mateusza – przekonywał przed walką Mateusza Masternaka w Moskwie Dariusz Michalczewski, który ostatnio znalazł się blisko naszego boksera wagi junior ciężkiej (załatwił mu nawet sponsora). Cóż, z całego wydarzenia pod tytułem „Masternak kontra Drozd” najbardziej podobał się polski hymn, który chyba nigdy tak długo nie rozbrzmiewał za naszą wschodnią granicą.

Walka? Zawód i tyle. Polak miał być szybszy. Nie był. A przy tym zawiodła mobilność, precyzja, pomysł i tak dalej, i w tym stylu. Nad pracą narożnika po rozcięciu łuku brwiowego nie chcę się rozwodzić.

Krzysiek Włodarczyk, który z Masternakiem raczej nie wysyłają sobie życzeń na święta, mógł tym razem bezkarnie pozwolić sobie na złośliwość i powiedzieć, że „ta walka oddzieliła chłopców od mężczyzn”. Cóż, jedno jest pewne: starcie Włodarczyk – Masternak, do którego było daleko już wcześniej z wielu różnych powodów, teraz oddaliło się jeszcze bardziej. Chociaż nie ukrywam, że chętnie obejrzałbym Mateusza w akcji z Pawłem Kołodziejem czy Krzysztofem Głowackim. A skoro Polsat ma w planie dwie gale Polsat Boxing Night w przyszłym roku i za każdym razem mają tam być polsko-polskie wojenki to dlaczego nie? Trzeba się „tylko” dogadać się tylko z Sauerlandem, niemieckim promotorem Mateusza.

Pytanie tylko co dalej z jego karierą? Oczywiście, porażka wcale nie musi mu wyjść na złe, wręcz przeciwnie. Pytanie tylko jak to wszystko się teraz potoczy. W bokserskim światku od pewnego czasu szeptało się (wcale nie tak cicho), że wkrótce dojdzie do zmian w obozie Mastera. Teraz mówi o tym całkiem głośno Janusz Pindera, ja pisałem na twitterze, a mój redakcyjny kolega z PS, Przemek Osiak, który poleciał do Moskwy pytał nawet o to samego boksera zaraz po przegranej. No i usłyszał, że „jest za wcześnie, żeby o tym mówić”. Hmm… Jeśli faktycznie odejdzie od trenera Andrzeja Gmitruka albo do sztabu dołączy inny szkoleniowiec to stawiam, że jednak przy okazji zacznie spędzać więcej czasu w Niemczech.

Do Niemiec wróci też pewnie Władymir Kliczko. Tam nawet gdyby walczył z donicą ogrodową i nie ruszył się przez całą walkę, hala/stadion będzie pełen. Nie mam pretensji, Władymir wielkim mistrzem jest bez dwóch zdań, w przyszłości będzie wspominany (razem z bratem) jako jeden z najlepszych w historii, ale też ten jaśnie nam panujący król nie jest aktorem porywających widowisk. Prawdę mówiąc wolę oglądać w akcji Witalija, bo starszy z braci przynajmniej czasem lubi wymiany i odrobinę ryzyka. Wlad wygrywa, po prostu. Trudno wspominać te wiktorie na lata, ale skuteczności ukraińskiej maszynie odmówić nie można. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że pokona ją dopiero czas. W sobotę w Moskwie zarabiał blisko pół miliona dolarów za minutę walki, więc z biznesu piątka z plusem. Za ciągłe faule – pała. Ale wygrał, niedługo znowu wróci do ringu i znowu wygra. Maszyny tak mają.