Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Aleksander Powietkin (26-1, 18 KO) nie był w stanie zagrozić Władymirowi Kliczce (61-3, 51 KO). Przegrał w Moskwie wysoko na punkty. Walka dwóch mistrzów olimpijskich wywołała ogromne zainteresowanie. Młodszy z ukraińskich braci miał zagwarantowane ponad 17 mln dolarów, a niepokonany na zawodowych ringach Rosjanin ponad pięć milionów, bez względu na wynik. Strona rosyjska, by wygrać przetarg na organizację tego pojedynku, wyłożyła na stół 23 mln dolarów, dzielonych w proporcjach: 75 procent dla Kliczki, 25 dla Powietkina.

Faworytem i to zdecydowanym był Ukrainiec, który nie przegrał od kwietnia 2004 roku, ale nie brakowało takich, którzy wierzyli w cud wsparty mocą Powietkina. Nic takiego jednak się nie stało. W drugiej rundzie Rosjanin po raz pierwszy w karierze wylądował na deskach po krótkim lewym sierpowym króla wagi ciężkiej i w tym momencie było już jasne, że jego szanse na wygraną są minimalne.

– Chciałem go znokautować, ale nie dałem rady. To twardy, ambitny facet. Najbliższy zwycięstwa przed czasem byłem w siódmej i ósmej rundzie, ale on wciąż stał i chciał walczyć dalej – mówił Władymir.

Powietkin faktycznie w siódmej rundzie był liczony trzy razy, ale dwukrotnie lądował na macie po rzutach zapaśniczych Kliczki. Ukrainiec klinczował, ściągał, wieszał się na Powietkinie od początku do końca pojedynku odbierając mu siły.

Władymir nie ryzykuje walki w półdystansie, fauluje dla własnego bezpieczeństwa, do minimum ogranicza ryzyko. A ponieważ nazywa się Kliczko, to wolno mu więcej niż innym. Portorykański sędzia Luis Pabon był wyjątkowo pobłażliwy dla mistrza. Jedynego ostrzeżenia udzielił mu dopiero w 11. starciu, zdecydowanie za późno. Ciekawe, jak wyglądałaby ta walka, gdyby zdecydował się na to wcześniej. Powietkin prawdopodobnie i tak nie zagroziłby takiemu atlecie jak Kliczko, bo ma za mało argumentów, lecz pojedynek z pewnością byłby ładniejszy.

Ale Rosjanin i tak zachował się z klasą. Najpierw pokazał serce wojownika bijąc się do utraty tchu, a po ogłoszeniu werdyktu (trzy razy 119:104 dla Kliczki) powiedział tylko, że wygrał lepszy, nie szukając usprawiedliwień.

Walka była wyjątkowo brzydka, ale trzymała w napięciu, bo nokaut groził Powietkinowi do końca. Ten jednak nie walczył tylko o przetrwanie, szukał też szansy na szczęśliwe zwycięstwo. I choć przegrał zdecydowanie, to wyszedł z tej dziwnej bitwy z twarzą, bo tak przegrywających ceni się wszędzie.

Kliczko tym razem nie zachwycił, choć trzeba przyznać, że znów osiągnął cel bez strat własnych i prawdę mówiąc wciąż nie widać pięściarza, który mógłby go porządnie nastraszyć. Na razie jego najgroźniejszym rywalem jest czas, chyba że Władymir zejdzie ze sceny. Ale na to przyjdzie poczekać, bo na razie zgarnia z ringu fortunę niewiele przy tym ryzykując. I zapewne będzie chciał to robić możliwie najdłużej.

W Moskwie walczył też Mateusz Masternak, który kilka dni wcześniej podpisał kontrakt z producentem katamaranów i luksusowych jachtów. Polski mistrz Europy kategorii junior ciężkiej bronił tytułu w pojedynku z Rosjaninem Grigorijem Drozdem. Masternak był pełen wiary we własne siły, miał za sobą udane sparingi w Berlinie, co podkreślał trener Andrzej Gmitruk. Dziwne tylko, że sparował tam najczęściej z pięściarzami wagi ciężkiej Kubratem Pulewem, Edmundem Gerberem czy ostatnio z Denisem Bojcowem, gdy jego rywal był o dwadzieścia kilogramów lżejszy.

34-letni Drozd bił mocno od pierwszych rund i nie tracił szybko sił, jak oczekiwano. Zaskoczył swym przygotowaniem Masternaka. W drugiej rundzie Polak doznał głębokiego rozcięcia nad lewym okiem, co wyraźnie ograniczyło jego możliwości. On sam powie później: – Nie mogłem sobie pozwolić na boczne ustawienie, krew spływająca do oka sprawiała, że nie widziałem ciosów Drozda zadawanych prawą ręką.

A tych ciosów było dużo i większość z nich dochodziła celu. Po dziesięciu rundach Drozd prowadził u dwóch sędziów: 99:93, 95:94, a trzeci widział nieznaczną przewagę naszego pięściarza – 96:94. Niestety 11. starcie było ostatnim w tej walce. Drozd zepchnął Masternaka do defensywy i po kolejnej serii Rosjanina włoski sędzia Massimo Barrovecchio przerwał pojedynek. To była mądra decyzja, nic gorszego niż ciężki nokaut nie mogło się bowiem w tej walce przytrafić Masternakowi.

To pierwsza porażka w jego karierze, oby nauczyła go więcej niż wcześniejsze zwycięstwa. Ma dopiero 26 lat i wszystko jeszcze przed nim, rewanż z Drozdem też. Jeśli będzie miał wsparcie odpowiednich ludzi i skoncentruje się tylko na treningu, to może wiele osiągnąć. Nie wiadomo tylko czy z Andrzejem Gmitrukiem. Obaj nie chcą o tym mówić, ale coś się w tym związku wypaliło.