Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Sensacji w Alabamie nie było. Deontay Wilder rozbił skazywanego na porażkę Erica Molinę i obronił po raz pierwszy wywalczony w styczniu pas WBC wagi ciężkiej. Obronił pewnie, cztery razy rzucając rywala na matę, ale mimo wszystko swoją postawą uszczęśliwił z pewnością swoich krytyków i Aleksandra Powietkina, który ma być kolejnym oponentem Amerykanina.

Jestem przekonany, że z sobotniej walki wielu kibiców zapamięta przede wszystkim nie to, że Wilder zbił Molinę na kwaśne jabłko, ale to jak sam zatańczył po lewym sierpowym w trzeciej rundzie. Mam wrażenie, że kibice Moliny i oponenci "Bronze Bombera" ten jeden cios wspominać będą tak długo jak polscy fani wspominają prawy krzyżowy Mariusza Wacha z piątej odsłony potyczki "Wikinga" z Władimirem Kliczką. Fakty są jednak takie, że nawet ta pojedyncza akcja nie jest dla dwumetrowca z Tuscaloosy zbyt dobrym prognostykiem przed starciem z Powietkinem, zawodnikiem dużo dynamiczniejszym, silniejszym, potrafiącym zaatakować serią uderzeń. Chwila nieuwagi w konfrontacji z "Saszą" skończy się dla Wildera nie lekkim szumem w głowie a ciężkim nokautem.

Cieszyłem się ze zwycięstwa Deontaya Wildera nad Bermanem Stivernem, bo wiedziałem, że zdobycie przez niego mistrzowskiego tytułu wniesie dużo ożywienia do wagi ciężkiej, ale trzeba sobie uczciwie przyznać, że Stiverne jest pięściarzem, który po prostu nie radzi sobie z wysokimi rywalami potrafiącymi wykorzystać warunki fizyczne, co pokazał już dużo wcześniej w pojedynku z Rayem Austinem.

Aleksander Powietkin powinien być dużym faworytem w boju z Deontayem Wilderem, a co do Erica Moliny... bokser z takimi umiejętnościami, który "był blisko sensacji w walce z mistrzem świata", mógłby być niedługo ciekawą opcją dla Artura Szpilki.