Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Dramatyczne widowisko w Londynie i sensacyjna porażka Davida Haye’a z Tonym Bellew za nami, teraz czas pomyśleć o przyszłości.

Jedno jest pewne, organizatorzy mogą zacierać ręce, bo z biznesowego punktu widzenia takie gale jak ta, to niewątpliwy sukces. Ponad 700 tysięcy sprzedanych pay per view (o takich pierwszych danych informuje Guardian), wypełniona po brzegi mieszcząca 18 tysięcy widzów 02 Arena. Bilety sprzedały się w 55 minut, już w w grudniu.

Tony Bellew, zaledwie kilka lat temu pięściarz kategorii półciężkiej, a od niespełna roku mistrz świata wagi cruiser, po wygranej z Hayem mówi już głośno o walce z Deontay’em Wilderem. Jego promotor zaś składa propozycję (pod publiczkę) siedzącemu przy ringu posiadaczowi pasa IBF. Anthony Joshua, bo o nim mowa, najważniejsza postać w stajni tegoż promotora, Eddiego Hearna, tylko się uśmiecha, ale kto wie, niczego w tym biznesie nie można wykluczyć. Oczywiście najpierw musi wygrać z Władymirem Kliczką, 29 kwietnia na Wembley, ale później można rozmawiać.

34 letni Bellew może się teraz czuć jak człowiek wystrzelony w kosmos. Przecież niewiele brakowało, by w grudniu 2015 przegrał z Mateuszem Masternakiem, a pół roku później został znokautowany przez Ilungę Makabu. W pierwszej rundzie leżał na deskach, ale pokazał charakter i w trzecim starciu, to on znokautował rywala zdobywając zielony pas organizacji WBC w kategorii junior ciężkiej. Pas, który kiedyś należał do Krzysztofa „Diablo” Włodarczyka.

Wydawało się, że to co się zdarzyło na Goodison Park w Liverpoolu jest pięknym ukoronowaniem sportowej drogi Tony’ego Bellew. Zresztą on sam po wygranej z Haye’em powiedział, że to był najlepszy moment, żeby wtedy zawiesić rękawice na kołku, ale ma trójkę dzieci i musi myśleć o ich przyszłości.

Kiedy w sobotę przed północą (miejscowego czasu) w 02 Arena ściskał „Hayemakera” i dziękował, że pomógł mu tą przyszłość zabezpieczyć, dotknął istoty rzeczy. Potwierdził to o czym oczywiście wiemy, że w boksie najważniejsze są pieniądze, a to śmieciowe gadanie, które tak często słyszymy przed walkami, to tylko gra. Raz lepsza, raz gorsza, w zależności od talentu głównych aktorów, ale jednak gra.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>