Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Joe Frazier gotów był oddać życie, aby raz na zawsze odpłacić się Muhammadowi Alemu za lata upokorzeń. Dla „Największego” podróż na Filipiny z kochanką u boku zakończyła się najbardziej morderczą próbą w życiu. Od pierwszego gongu najbardziej brutalnej z legendarnych walk minęło 55 minut. Ktoś musiał przerwać rzeź.

Nazywam się Dymiący Joe Frazier, ostry jak brzytwa. Taaa, fruwa jak motyl i kąsa jak pszczoła. Mówi facet, który zrobił, co swoje. On to wie. Spójrz, a zobaczysz. Zadzwoń. Cześć.

Tak Frazier witał dzwoniących do niego jeszcze kilka lat przed śmiercią. Szczerze nienawidził Alego. Nie dlatego, że przegrał dwie z trzech walk. - Niech Bóg wybaczy mi te słowa, ale to leży mi na sercu. Przy pierwszych dwóch walkach próbował zrobić ze mnie białego. A potem - czarnucha. Bóg wszystkich nas stworzył takimi, jakimi jesteśmy. Co czuję? Choćby jutro mogę walczyć z Alim, Clayem czy jak mu tam. To już dwadzieścia lat, a jeszcze dziś bym go rozerwał na strzępy i posłał do Jezusa.

- Przykro mi, że Joe jest na mnie zły. Frazier jest dobrym człowiekiem. Jeśli Allah wezwałby mnie kiedyś na świętą wojnę, chciałbym mieć Joe Fraziera u swojego boku – po latach Ali bardzo żałował tego, co wygadywał w celu reklamowania walk. – Dlaczego czytam o tym w gazetach? Dlaczego nigdy sam mi tego nie powiedział? - nie dowierzał Joe. Ali nie kłamał. Ale pozostał sobą. – Jeśli zobaczycie gdzieś Fraziera, macie mu powiedzieć, że nadal jest gorylem.

30 października 1974 roku Muhammad Ali odzyskał to, co bezprawnie odebrano mu siedem lat wcześniej za odmowę wcielenia do walczącej w Wietnamie amerykańskiej armii - tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Przed „The Rumble in the Jungle” w Kinszasie nie dawano mu szans. George Foreman, podobnie jak dziesięć lat wcześniej Sonny Liston, uchodził za boksera nie do pokonania. Znokautował trzydziestu siedmiu z czterdziestu rywali. W 1973 roku zmiażdżył Joe Fraziera. W jamajskim Kingston zrobił z niego zabawkę jojo i siedem razy posłał na deski. Ali w wieku 32 lat dokonał niemożliwego. Dał się wyprztykać Foremanowi przy linach. Przyjął niezliczoną ilość ostrych uderzeń, ale w genialny sposób przyspieszył i w ósmej rundzie znokautował mistrza.

30 października 1974 roku Muhammad Ali odzyskał to, co bezprawnie odebrano mu siedem lat wcześniej za odmowę wcielenia do walczącej w Wietnamie amerykańskiej armii - tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Przed „The Rumble in the Jungle” w Kinszasie nie dawano mu szans. George Foreman, podobnie jak dziesięć lat wcześniej Sonny Liston, uchodził za boksera nie do pokonania. Znokautował trzydziestu siedmiu z czterdziestu rywali. W 1973 roku zmiażdżył Joe Fraziera. W jamajskim Kingston zrobił z niego zabawkę jojo i siedem razy posłał na deski. Ali w wieku 32 lat dokonał niemożliwego. Dał się wyprztykać Foremanowi przy linach. Przyjął niezliczoną ilość ostrych uderzeń, ale w genialny sposób przyspieszył i w ósmej rundzie znokautował mistrza.

Spośród trzech walk, które stoczył „Największy” przed dopełnieniem trylogii z Frazierem, szczególnie godną zapamiętania była pierwsza, stoczona w marcu 1975 roku w Richfield. Don King tym razem nie mógł zapłacić Alemu pięciu milionów dolarów, jak uczynił to w Zairze dzięki Mobutu Sese Seko. Pożyczył pieniądze od mafii z Cleveland, by Ali zarobił półtora miliona. Gala z walką przeciwko Joe Bugnerowi była niewypałem. Odsetki narosły, a King podobno wypłacił się dopiero... w 1982 roku, o czym mówił między innymi współpracownik, a potem zaciekły wróg Dona, promotor Bob Arum.

Pełna wersja tekstu na stronie "Przeglądu Sportowego" >>

http://www.youtube.com/watch?v=ahEjU-BFS8c