Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


W sobotę w Londynie Tyson Fury zdeklasował w bardzo dobrej w swoim wykonaniu walce Derecka Chisorę, zapewniając sobie mistrzowski pojedynek z królem wagi ciężkiej Władimirem Kliczką. Tak, to była deklasacja, a nie "nudna walka". 

Mierzący 206 cm Fury perfekcyjnie wykorzystał swoje warunki fizyczne i fenomenalną jak na takie gabaryty motorykę, sprawiając, że "Del Boy" kreowany przez wielu na groźnego rywala dla "Dr Stalowego Młota" wyglądał w ringu jak bokser z innej ligi.

Nie lubię deprecjonowania znaczących zwycięstw, na które pięściarze ciężko pracują na sali treningowej. Tak było w przypadku wygranej Artura Szpilki nad Tomaszem Adamkiem, kiedy to zamiast docenić sukces "Szpili" mówiono głównie o "starym Adamku", tak też jest i po zwycięstwie Tysona Fury'ego, który podobno wygrał z "cieniem Chisory". Stara bokserska prawda mówi, że walczy się tak, jak pozwala rywal, a zarówno Szpilka jak i Fury pozwolili na niewiele swoim przeciwnikom, dobrze realizując w ringu założenia taktyczne.

Osobną kwestią był niczym nieuzasadniony optymizm fanów Chisory przed sobotnim eliminatorem, który zakończył się wielkim rozczarowaniem i buczeniem na trybunach ExCel Arena. Zwolennicy "Del Boya" do znudzenia przypominali jego podobno świetną walkę z Witalijem Kliczką, a przecież Brytyjczyk skradł w niej boksującemu praktycznie jedną ręką Ukraińcowi zaledwie dwie rundy. Skąd zatem wiara, że wygra z dobrze przygotowanym Furym, z którym raz już przegrał?

Starcie z Chisorą okazało się dla Fury'ego łatwą przeprawą i warto oddać olbrzymowi z Wilsmslow co jego. Zmierzył się z czołowym ciężkim globu, zdeklasował go i teraz przystąpi do mistrzowskiej konfrontacji z Władimirem Kliczką. Czy wygra? Bardzo wątpliwe, ale na swoją szansę w pełni zasłużył. Lubię pięściarzy, którzy dużo gadają, a potem w ringu naprawdę potrafią przyłożyć.