Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Ta walka narodziła się ze złych emocji. Wśród błyskających aparatów, osłupionych widzów, latających szklanek i statywów. Może nie zdajemy sobie z tego do końca sprawy, może o tym zapomnieliśmy, ale taki właśnie entourage to naprawdę wyśmienite miejsce dla narodzin "pojedynku z krwi i kości".

Stary dobry "brawl" jest już w zasadzie passé. Żyjemy w epoce wszechogarniającej poprawności w życiu publicznym. Boks też dał się poddać tej tendencji. Nudne jak flaki z olejem konferencje prasowe, poklepywanie się po plecach, wzajemna wymiana uprzejmości. Zdarzają się kłótnie, groźne miny, nawet przepychanki. Tyle, że często, bardzo często to wszystko odbywa się jakoś na pół gwizdka. Jest wymuszone, kiepsko wymyślone i zagrane. W tle da się zauważyć migotanie światełka poprawności. Lepiej nie przekraczać granicy, bo... nie wypada? Bo można sobie zaszkodzić? Powolutku, stopniowo próbuje się wygasić tę ciemniejszą stronę tego sportu. Te niezdrowe emocje i agresję, które zawsze były jego integralną częścią. Anihilacja tego elementu jest niestety po trochu mordowaniem samej dyscypliny albo przynajmniej zmienianiem jej w twór nieco ułomny. Inny.  

Umówmy się zasiadając do oglądania walki bokserskiej szukamy doznań odmiennych niż podczas słuchania muzyki (jaka by ona nie była) czy wizyty w teatrze (jeśli akurat lubimy tam zaglądać). Możemy, a nawet często powinniśmy oczekiwać i doceniać takie wartości i zjawiska jak pokonywanie ludzkich barier, kunszt zawodników, ich wzajemny respekt. W żaden sposób nie zmienimy jednak faktu , że boks jest przede wszystkim wyspecjalizowaną walką. Unormowanym pewnymi zasadami wzajemnym wyrządzaniem sobie krzywdy. Naturalne więc jest, że zarówno przed, w trakcie, jak i po uczestnikom tego zdarzenia towarzyszy cały wachlarz emocji. Także tych złych.

A zło jak się okazuje potrafi mieć oblicza bardzo różne. Może być np. niezwykle zarozumiałe, buńczuczne, irytujące i.... wysmarowane oliwką. Tak jak David Haye. Może też być nieodłącznie związane z szaleństwem, nieprzewidywalnością tak jak ma to miejsce w przypadku Derecka Chisory. Obaj panowie spowodowali niemałe zamieszanie w środowisku i mniej lub bardziej świadomie zagrali kilku osobom bezczelnie na nosie. Spora w tym zasługa zwłaszcza samego Chisory. Ten bokserski Mario Balotelli spowodował u mnie niemałe rozterki. W pamiętny weekend w Monachium zdaniem wielu dopuścił się rzeczy karygodnej czy nawet niewybaczalnej atakując w dosyć prostacki sposób będących dla wielu wzorem sportowców bracki Kliczko. Trudno zresztą odmówić komuś prawa do takiej opinii. Z drugiej strony, coraz częściej nie mogę się oprzeć jednocześnie wrażeniu, że "Del Boy" wymierzył wówczas policzek i napluł w twarz tej tekstylnej poprawności, której uosobieniem są m.in ukraińscy czempioni. 

Jedno jest pewne. W najbliższą sobotę dojdzie do konfrontacji zła ze złem. Jego nagromadzenie jest wyczuwalne, wdziera się nozdrza i płuca osób postronnych. Jest go na tyle dużo, że nawet ktoś uzbrojony w wiadro wody święconej jest z góry skazany na porażkę. Jeżeli całe to zamieszanie jest w jakimś stopniu podszyte reżyserką, to jest to zrobione na tyle umiejętnie, że nie zabija to w nas całej przyjemności. Niezależnie od wyniku samej konfrontacji, jedno jest pewne – zwycięży zło. I o dziwo jest to wiadomość dobra. Boks jeszcze się broni. Walczy o to, aby nie dać się zakuć w mundur harcerzyka i nie poddać się operacji plastycznej, która usunie z jego twarzy liczne blizny.  Wbrew pozorom nie zawsze to co jest z zewnątrz ładniejsze musi stać się atrakcyjniejsze.

Przemysław Mrzygłód{jcomments on}