Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

WBCNa główną salę, gdzie toczą się obrady 49. Konwencji WBC może wejść każdy. Wystarczy tylko wiedzieć, w którą trzeba wsiąść windę w Mandalay Bay i przed kibicem stają całe kulisy zawodowego boksu. Można posłuchać jak Ahmet Oner dyskutuje  z Lou DeBellą, jak Leon Margules i Andrzej Wasilewski walczą o jak najlepszą pozycję  dla Andrzeja Wawrzyka czy Pawła Kołodzieja. To prawda, że wiele spraw ustawia się na nieformalnych spotkaniach, ale są rzeczy, może każdy zobaczyć i które czasami nie mieszczą się w nawet najbardziej odpornych głowach. Często widać zasadę, że nieobecni nie mają racji, ale na razie tylko dwie sprawy, o których nie mogłem nie napisać…

1. Chauncy Welliver - szósty ciężki na świecie czyli każdy może być championem. Chauncy "Hillyard Hammer" Welliver (51-5-5, 19 KO), bo taką ksywę ma pięściarz urodzony w Stanach, ale walczący w barwach Nowej Zelandii jest sklasyfikowany przez WBC na szóstym miejscu na świecie. Szósty na świecie, walcząc i męcząc się - czasami kilkakrotnie -  w maleńkich salkach Chin, Nowej Zelandii czy stanu Kansas, z tak przypadkowymi zawodnikami jak Galen Brown (Wach wygrał z nim przez ciężki nokaut) czy Joell Godfrey (Francisco Palacios obił go ostatnio w kategorii junior ciężkiej). Są też na jego rozkładzie takie "tuzy" boksu, jak zupełnie nie liczący się Byron Polley, Jimmy Haynes, egzotyczny Daniel Tai czy wiele innych nazwisk, których nawet nie powinno się znać.

Welliver pojawił się z jakimś dziwnym pasem na konwencji, wyglądając jak facet, który przeszedł podłączyć  kable do klimatyzacji - ze sporym brzuchem i i rękoma pozbawionymi jakichkolwiek mięśni. Stał obok mnie i nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie Andrzej Wasilewski.  - Oto pięściarz z którym każdy chciałby walczyć - powiedział Wasilewski, ale jak się szybko dowiedziałem, szanse na to są niewielkie, bo ostatnim razem jak "Hammer" wyskoczył na kogoś z nazwiskiem, to znokautował go  w 2008 roku Odlanier Solis. Ten sam Solis, o którego Oner musiał ciężko walczyć by miał miejsce w rankingowej piętnastce. Numer roku dopiero jednak miał nastąpić, bo zbliżały się dyskusje rankingowe. Z rozbawieniem przyglądałem się Anglikom przepychającym Tysona Fury nad  Tomasza Adamka, ale zamarłem kiedy wstał mężczyzna i z australijskim akcentem przedłożył wniosek prezesowi WBC Suleimanowi, "by ze względu na to, że mój bokser, Chauncy Welliver walczył w tym roku aż sześć razy przesunąć go na jedną z trzech pierwszych pozycji w rankingu". Na szczęście najpierw zapadła cisza, a później wniosek zignorowano. - Wellivera szybko znokautowałoby pewnie ze dwudziestu  pięściarzy wagi ciężkiej. Nikt tak naprawdę nie wie co on jeszcze robi w rankingu - powiedział mi kilka minut później jeden z amerykańskich promotorów. Ja do tej dwudziestki dodałbym jeszcze kolejnych pięciu… Polaków - Welliver nie tylko nie miałby żadnych szans z Adamkiem czy Wachem, ale przegrałby z Andrzejem Wawrzykiem czy Arturem Szpilką, a pewnie jak "Diablo" by się sprężył po kolacji, to też w ciężkiej dałby mu radę.


2. Uwaga na… mierzącego czas?
Joe Dwyer, przed laty znany sędzia, a obecnie członek Komisji Wykonawczej WBC  to postać szanowana na Wschodnim Wybrzeżu, którą znam od przynajmniej dekady.. Krótko  po środowych obradach  usiedliśmy  pogadać  o tym boksie, którego kibice  tak nie lubią - tym przy zielonym stoliku. Okazją było sędziowanie ostatniej walki Amira Khana z Lamontem Petersonem.

- Każdy myśli, że boks to taka prosta sprawa, ale jak przychodzi co do czego, to są problemy - mówi Dwyer. - Podczas walki Anglika z Amerykaninem wszyscy sędziowie nie tylko byli ze Stanów, ale każdy (łącznie z ringowym) był z dystryktu waszyngtońskiego czyli  tego, skąd jest Peterson. To aż się prosiło o kontrowersję w stanie nie mającym żadnych tradycji w robieniu walk. Zaoferowaliśmy im jako Komisja Nowego Jorku pomoc, ale oni powiedzieli, że dadzą sobie radę. Tak sobie dali, że nikt już dziś nie pamięta jak walczył Lamont, a wszyscy pamiętają nazwisko ringowego.

Przy okazji naszej rozmowy na temat niebezpieczeństw czekających na pięściarzy i nie mających nic wspólnego z pięściami rywala, zapytałem Joe, kto  jest najniebezpieczniejszy. I tu mnie zaskoczył, wymieniając na pierwszym miejscu… odmierzającego czas. - Dlatego w Nowym Jorku odebraliśmy prawo obsadzania tej pozycji promotorom - mówi Dwyer.  - Pomyśl tylko, jak wiele zależy od mierzącego czas - może skończyć rundę sekundę czy trzy za wcześnie ratując swojego zawodnika od nokautu. Albo dodać parę sekund, żeby "swój" dokończył dzieła. Przerwy mogą trwać krócej lub dłużej, zależy jak pasuje - facet, którego nikt nie widzi, może zadecydować o wyniku walki.

Przemek Garczarczyk z Las Vegas{jcomments on}