Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Nie rozczarował pana pojedynek stulecia?
Andrzej Wasilewski (właściciel grupy Sferis Knockout Promotions): Ze sportowej perspektywy było lekkie rozczarowanie, zwłaszcza tym, co pokazał Manny Pacquiao. Ale pamiętając o ciężkim nokaucie z Juanem Manuelem Márquezem, wiedziałem, że w sobotę wystąpi już nie ten sam pięściarz. Rzeczywiście szkoda, że dwaj wyjątkowi zawodnicy nie zmierzyli się kilka lat wcześniej. Jestem ciekaw sprzedaży pay-per-view (PPV), bo może ona pokazać kierunek dla najbardziej ekskluzywnych sportów walki. Byłoby świetnie, gdyby osiągnęła ponad 3 mln abonentów. Mówi się nawet o 4 mln. Byłby to dowód, że boks ma wielką przestrzeń do rozwoju w systemie PPV.

Mówił pan wcześniej, że z Ameryki idzie prąd do pokazywania walk w otwartych kanałach.
Takie transmisje będą budowały markę boksu - taka jest teoria biznesu Ala Haymona, menedżera Mayweathera i półtorej setki innych pięściarzy. A jak pojawi się ktoś niezwykły, o kalibrze i sile przyciągania, jakie mają Mayweather i Pacquiao, będzie to produkt premium. Idealny dla PPV. Jestem realistą i wiem, że przy pewnym poziomie kosztów tylko PPV jest w stanie sprostać wymaganiom pięściarzy i telewizji, szczególnie na rynkach mniejszych niż amerykański. Dlatego jestem za PPV dla specjalnych wydarzeń. Muszę jednak przyznać, że trudno mi sobie wyobrazić aż 4 mln sprzedanych transmisji w USA.

Jeśli przy ringu stawiło się pół Hollywood - a ci ludzie zawsze są tam, gdzie jest najwyższa oglądalność - dlaczego nie...
Nie ma co drwić. Powszechna obecność Hollywood przy ringu pokazuje skalę możliwości boksu. Przyznajmy obaj - boks nie jest zwykłą dyscypliną sportu. W boksie jest coś pierwotnego, co drzemie w każdym. Taki pojedynek wielu z nas wyrywa z drzemki. Magia.

W tej masie zdarzeń w Las Vegas? 90 proc. to sportertainment, a 10 proc. to pięściarstwo.
Efektowne stwierdzenie, ale za proste. Nie chciałbym wyliczać procentów. Moim zdaniem było to wydarzenie sportowo-społeczne. Nie wierzę, że wszystkie gwiazdy, ludzie sukcesu, kultury, sztuki - także finansowego sukcesu - pojawiły się przy ringu, płacąc bajońskie sumy dlatego, że są kibicami boksu. Nie, i wszyscy o tym wiemy. Oni mają potrzebę uczestniczenia w czymś wyjątkowym, bo mają poczucie własnej wyjątkowości. Nie jest to amerykański wynalazek. Pamiętam, że gdy Dariusz Michalczewski walczył z Richardem Hallem w hotelu Estrell w Berlinie, w pierwszym rzędzie siedział Joschka Fischer, ani celebryta, ani fan boksu, za to ówczesny minister spraw zagranicznych i wicekanclerz Niemiec. Było tam też wielu innych polityków niemieckich. Pewne wydarzenia sportowe nabierają po prostu charakteru "trzeba tam być" i stają się czymś w rodzaju agregatu celebryctwa - obecność wśród innych osób z tej samej, powiedzmy, kategorii, przydają splendoru wszystkim. Na naszych wielkich pojedynkach bywają przecież polskie gwiazdy.

Tak jak epatowanie bogactwem stało się dla Mayweathera narzędziem zwiększającym sprzedaż jego walk, tak teraz może się nim stać powrót na ring. Wyobraźmy sobie, jakim sukcesem mogłaby się stać walka powrotna, jeśli tylko znajdzie się przeciwnik godny jego klasy i budzący emocje. Byłaby pewnie niewiele mniejsza skalą od sobotniej.
A jeśli chodzi o tytuły - dla niego to kwiatek do kożucha. Może też Haymon, który buduje popularność boksu w TV serią Premier Boxing Champions, chce mieć własne rankingi i przyznawać tytuły. Wreszcie, po co Mayweather ma się dzielić pieniędzmi z federacjami, które standardowo pobierają około 2-3 procent od zawodnika (choć akurat w sobotniej walce mogło być inaczej).

Zapis pełnej rozmowy z Andrzejem Wasilewskim na Sport.pl >>