Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Pragnę z dumą poinformować, iż dziś grono sympatyków mieszanych sztuk walki poszerzyło się o kolejnego sympatyka. Wprawdzie – jak się domyślam – społeczność skupiona wokół MMA nie odnotuje tego faktu i nie zostanę uroczyście przywitany kwiatami, orkiestrą i pudełkiem czekoladek, to jednak nie zrażony tym, postanawiam od tej chwili zagłębiać specyfikę niskich i wysokich kopnięć, obaleń czy też walki w parterze. Spróbuję swoją nowa pasję wykorzystać także w praktyce. Zastosuję duszenie trójkątne na moich współlokatorach, podprowadzających mi co jakiś czas piwo z lodówki, a pani z warzywniaka, której zawsze brakuje grosika przy okazji wydawania reszty, założę - ponoć bardzo skuteczną – dźwignię na staw kolanowy. Obiecuję głośno buczeć przy okazji następnych pojedynków z udziałem Marcina Najmana i rytualnie rozerwać przed TV swoją koszulkę na klatce piersiowej jak ma to w zwyczaju, Mariusz Pudzianowski. Będę z największym zaciekawieniem wypatrywał kolejnej walki Krzysztofa Kułaka, zastanawiając się w duchu, czy tym razem Polak wjedzie do ringu w czołgu, w lektyce, na osiodłanym wielbłądzie czy może saniami zaprzęgniętymi w husky. Dowiem się jakie przezwisko w szkole nosił Fedor Emelianienko oraz z kim sypiał Brock Lesnar. Będę gorliwym i oddanym fanem.

Co skłoniło mnie do takiej drastycznej decyzji? Po pierwsze – zniechęcenie. Znużenie sportem, którego mechanizmy działania, w zależności od sytuacji, wzbudzają albo irytację, albo uśmiech politowania. Po drugie, nieco naiwna nadzieja, iż konkurencja w postaci rosnącej popularności wszechstylowej walki wręcz, wymusi pewne zmiany w coraz to bardziej irracjonalnym bokserskim światku.

Dobrym przyczynkiem do dyskusji mogą być wczorajsze wydarzenia, konkretnie pojedynek na szczycie wagi cruiser pomiędzy Denisem Lebiediewem a Marco Huckiem oraz starcie Jeana Pascala z Bernardem Hopkinsem. Obie walki wzbudziły sporo kontrowersji. W obu wyraźnie zarysowały się dwie wizje w sposobie oceniania wydarzeń ringowych. Pierwsza z nich, "kibicowska” zakłada, iż w ocenianiu przebiegu danego pojedynku, powinno uwzględniać się tylko i wyłącznie kwestie sportowe, pomijać istnienie czynników typu: miejsce rozegrania pojedynku czy też niepisanych bokserskich praw, jak chociażby kultowe już: "Mistrza trzeba pokonać wyraźnie”. Druga wizja, którą najogólniej można by chyba nazwać "promotorską”, wszystkie te pozasportowe czynniki uwzględnia, a często nawet akceptuje. Dwa różne światy, które chyba nigdy się ze sobą nie pogodzą, ale też z drugiej strony, nie mogą koegzystować niezależnie od siebie. Nie chcę tutaj dogłębnie analizować przebiegu wczorajszych walk, wykłócać się o punktację poszczególnych rund. Zawsze trzeba mieć na uwadze to, iż boks pełen jest pojęć semantycznie nieostrych. Bo czym dokładnie jest np. "wyrównana runda” tudzież "pięściarski przekręt”? Nie da się tego w pełni sprecyzować. Jednak chyba każdy, kto wczoraj miał okazję prześledzić przebieg wspomnianych wcześniej walk, miał świadomość tego, iż takie a nie inne werdykty nie wynikały stricte z zawiłości, niejasności, dowolności przepisów dotyczących punktowania walk, a z pewnych niesformalizowanych, niesportowych przywilejów, które przysługują zawodnikom walczącym na własnym terenie czy też mających silniejszych opiekunów. I nie ważne jak na ten problem spojrzymy – realnie (po promotorsku) czy idealistycznie (po kibicowsku) - skoro sam fakt istnienia problemu, jest niepodważalny. Sędziowie, którzy przy kartach punktowych popełniają czasem wygibasy, których nie powstydziłyby się rumuńskie akrobatki, tylko po to by końcowy werdykt był korzystny dla miejscowego faworyta czy też zwycięstwa naciągane niczym gumka w bieliźnie Erica "Escha” Butterbeana - jak to wczorajsze Hucka – nowych zwolenników tej dyscyplinie nie przysparzają, a i często zniechęcają tych już obecnych. Nie ma chyba na świecie drugiej takiej dyscypliny, gdzie wpływ czynników pozasportowych jest tak duży, moralna ambiwalencja tak ogromna, a reguły tak nieczytelne.

Rzecz jasna, trudno się łudzić, iż w środowisku zadziała jakiś mechanizm samooczyszczający. Można natomiast, wierzyć w to, iż do zmian w przyszłości bokserski światek zmuszą brutalne prawa rynku.Nawet jeżeli takie myślenie jest trochę naiwne, to trzeba pamiętać, iż naiwność też ma swoje różne postaci. Jeśli ktoś np. wierzy w to, iż panna Jolanta Rutowicz w przeciągu kilku następnych lat zdobędzie dyplom na uniwersytecie w Cambridge i zacznie pisać do opiniotwórczego czasopisma, to jest to przykład "naiwności klinicznej”, nadającej się do natychmiastowego leczenia w zakładzie psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze. Wymuszenie zmian pod wpływem zagrożenia w postaci konkurencji, jest już o wiele bardziej uzasadnione i realne niż opisany powyżej przypadek. Stąd też moje nagłe uczucie do MMA. Miłość nieszczera, udawana w ramiona której pchnęła mnie ta prawdziwa.