Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

KanadaKanadyjczyk Jean Pascal sprawił w sobotę sporego kalibru sensację pokonując 'na własnych śmieciach' faworyzowanego Chada Dawsona. Sam pojedynek był dosyć wyrównany, niemniej zdecydowanie bardziej wyrazistym pięściarzem tego wieczoru był właśnie Pascal, który wykorzystując gorszą dyspozycję rywala, zasłużył na zwycięstwo. Z samym werdyktem trudno zatem dyskutować, jednak - jak to często bywa - diabeł lubi tkwić w szczegółach. W tym konkretnym przypadku, ów szczegół objawił się nam w postaci jednego z arbitrów punktowych tego pojedynku, rodaka Jeana Pascala, Jacka Woodburna. 

Pierwszy zarzut dotyczy samej punktacji - 108-101 (dziewięć rund na korzyść Pascla, dwie dla Amerykanina). Większość obserwatorów, komentatorów tej walki była dosyć zgodna co do tego, iż Dawson zasłużył na wygraną w mniej więcej czterech odsłonach. Takiego zdania byli także pozostali sędziowie zgromadzeni wokół ringu w Montrealu, typując zgodnie 106-103 na korzyść faworyta gospodarzy. Oczywiście na taką, a nie inną punktację pana Woodburna można by machnąć ręką, ewentualnie próbować tłumaczyć ją tym, iż sporo rund tej konfrontacji było dosyć wyrównanych. Można by, gdyby nie to, iż wspomniany wcześniej arbiter na koncie swojego rodaka, zapisał także niedokończoną, ale punktowaną jedenastą rundę....

Wg statystyk CompuBox, w jedenastym starciu, Chad Dawson wyprowadził łącznie 59 ciosów, z których 18 doszło celu (w tym 14 tak zwanych ciosów mocnych ). Z kolei Pascal zdołał odpowiedzieć jedynie piętnastoma uderzeniami, wśród których tylko cztery były celne (dwa lewe proste i dwa 'power punches'). Zresztą nie trzeba spoglądać w statystyki by ocenić kto w tej rundzie zasłużył na zwycięstwo. Zapewne bokserski dyletant nie miałby najmniejszych problemów z prawidłowym wytypowaniem zwycięzcy tej rundy. Postawa pana Woodburna dziwi tym bardziej, iż przedostatnia odsłona walki nie miała już przecież żadnego wpływu na końcowy rezultat na jego karcie punktowej. Nadgorliwość?

Oczywiście nie jest to pierwszy, ani pewnie ostatni tego typu przypadek w historii tej dyscypliny. Jednostkowy głos sprzeciwu także nie zmieni nic w tej kwestii. Niemniej warto - choćby dla zasady - piętnować tego typu zdarzenia. Pewien znamienity, często cytowany, ważny dla naszej historii człowiek, skomentowałby zapewne taką sytuację krótkim: "Tobie kury szczać prowadzać, a nie sport kaleczyć". I być może faktycznie hodowanie drobiu byłoby najlepszym możliwym zajęciem dla pana Woodburna. Na pewno łatwiejszym....