Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Adrien Broner chce być najlepszy w historii i pobić wszystkie finansowe rekordy. Pięściarz w Ohio zdobył właśnie swój kolejny pas mistrza świata w trzeciej kategorii wagowej i zarobił 1,5 mln dolarów. Do najlepszych jeszcze mu jednak daleko. Manny Pacquiao królował w ośmiu kategoriach wagowych, a Oscar De La Hoya, dziś szef potężnej Golden Boy Promotions, za walkę z Floydem Mayweatherem jr zgarnął kilka lat temu ponad 50 mln dolarów.

Idol Bronera, Floyd Mayweather, którego ponoć jest wierną kopią, podpisał ostatnio bajeczny kontrakt z telewizją Showtime na ponad 200 mln za sześć walk. Od takich pieniędzy aż kręci się w głowie, więc 1,5 mln dla Bronera nie robi żadnego wrażenia. Floyd Mayweather był w Barclays Center na Brooklynie, patrzył uważnie zza przyciemnionych okularów i oklaskiwał jego wygraną z Paulem Malignaggim, broniącym pasa WBA w wadze półśredniej. Brakowało tylko Shane'a Mosleya do tej układanki. Sugar Mosley był przecież ostatnim, o ile dobrze pamiętam, który przeskoczył dwie kategorie, by jako urzędujący mistrz wagi lekkiej pokonać czempiona półśredniej. Był nim właśnie De La Hoya.

Adrien Broner wzbudza mieszane uczucia jako człowiek, w ringu też niepotrzebnie pajacuje, ale talent do boksu ma jak mało kto. Broni się w stylu Mayweathera, perfekcyjnie wykorzystuje prawy bezpośredni, potrafi przyśpieszyć jak ferrari. Nic dziwnego, że był już mistrzem w wadze super piórkowej i lekkiej. Zresztą wciąż ma pas WBC w lekkiej, ciekawe co zrobi teraz. Czy wróci i będzie męczył się zbijaniem wagi, a może jeszcze zawojuje kategorię junior półśrednią. Jej król Danny Garcia też był na widownii i oglądał jego walkę z Mallignaggim.

Nigdy nie byłem zwolennikiem „Magica". Malignaggi, chłopak z Brooklynu, ma watę w rękawicach , szybkie nogi i jeszcze szybsze ręce, ale jak przyszło co do czego, to przegrywał przed czasem z Amirem Khanem i Ricky Hattonem. Zmiana kategorii na wyższą dobrze mu jednak zrobiła. Pojechał na Ukrainę i odebrał w Doniecku pas mistrza WBA Wiaczesławowi Senczence. Uwierzył też, że może być lepszy nić był.

W Nowym Jorku dał piękny pokaz, z Bronerem walczył jak równy z równym, ale zasłużenie wygrał ten drugi. W takich pojedynkach decydują detale. Adrien miał lepsza obronę, częściej też czysto trafiał, szczególnie prawym prostym. I choć może nie była to najlepsza walka w tym roku, to warto takie oglądać, bo okazuje się, że nie tylko nokauty i bijatyka interesuje kibiców tej dyscypliny.

Tym razem zupełnie zawiodła ciężka artyleria. Chyba zbyt wiele obiecywano sobie po rewanżowym starciu Johnathona Banksa z Sethem Mitchellem. Banks, który po śmierci Emanuela Stewarda jest trenerem Władymira Kliczki, znokautował Mitchella w ich pierwszej walce, w listopadzie minionego roku i zapowiadał, że zrobi to samo na Brooklynie. Do Nowego Jorku specjalnie przyleciał na ten pojedynek młodszy Kliczko ze swoją amerykańska narzeczoną, aktorką Hayden Penettiere. I chyba nie jest porażką swojego trenera specjalnie zmartwiony. Gdyby wygrał Banks, prawdopodobnie musieliby ze sobą walczyć o jeden z pasów.

Banks zrobił wszystko, by przegrać ten pojedynek. Kilka razy Mitchell był w opałach, ale pięściarz z Detroit nie wykorzystał szansy. Tak nudnej walki nie widziałem już dawno. Mitchell, były gracz futbolu amerykańskiego wyciągnął wnioski z porażki i tym razem nie ryzykował. Ale mimo to był na granicy nokautu, bo nie ma szczęki z tytanu. Nie wróżę mu wielkiej kariery, ale nie można wykluczyć, że zostanie doholowany do walki o mistrzostwo świata. I wcale nie będzie pierwszym, któremu daną taką szansę.

Co do Banksa, chyba wszystko jest już jasne. Powinien skoncentrować na pracy trenerskiej, bo zdaje się, że boks na najwyższym poziomie albo nie jest dla niego, albo go zwyczajnie nudzi. Chyba, że jest coś, czego nie wiemy o jego walce z Mitchellem.