Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

 

Jeden cios zakończył wszystko. I stało się to po najlepszych przygotowaniach w życiu - powiedział "Przeglądowi Sportowemu" Artur Szpilka, który w sobotę w Londynie przegrał po ciężkim nokaucie z Derreckiem Chisorą. Później nie chciał z nikim rozmawiać. - W tym wywiadzie krótko podsumuję to, co się wydarzyło i jak to widzę z mojej perspektywy. Wracam do domu, chwilę odpocznę i próbuję znowu - mówi teraz pięściarz z Wieliczki, który chce jak najszybciej wrócić do ringu.

Jak się pan czuje po walce z Chisorą?
Artur Szpilka: Najgorsze jest to, że nawet nie mam zadraśnięcia. Żadnego śladu walki. Jeden cios zakończył wszystko. I stało się to po najlepszych przygotowaniach w życiu. Nie siedzę w internecie, ale kiedy ktoś mnie oznacza, to widzę, co się mówi. I większość rzeczy nie jest prawdą. Nie było żadnej taktyki polegającej na wchodzenie w cios Derrecka, jak się sugeruje. To akurat ja sam sobie ubzdurałem już w ringu. Nie przewidziałem, że on ma tyle siły. Pod koniec pierwszej rundy przyjąłem jego ciosy na blok, nie poczułem w nich jakiejś ogromnej mocy i pomyślałem, że stanę w miejscu... Trener kategorycznie mi tego zabronił, miałem pierwszych sześć–siedem rund ruszać się tak, żeby go zmęczyć. Niestety, nie posłuchałem. Najbardziej przykro mi z powodu trenera Romana Anuczina. Nie chcę nikogo gloryfikować, ale jest naprawdę fantastycznym szkoleniowcem, nigdy nie spotkałem na swojej kogoś takiego. Zbudowaliśmy świetną formę. Jedno, co ciągle powtarzał mi trener, wręcz się wydzierał, to że nie mogę stać przy linach. No a ja to zrobiłem. Chisora bije mocno, ale jest bardzo wolny. Nie wiem na co liczyłem, naprawdę nie wiem.

Co dalej?
Nie chcę nawet słuchać takich pytań. We wtorek przeszedłem rezonans głowy, na co nalegała moja kobieta i Andrzej Wasilewski. Jadę właśnie do domu. Czekam na datę kolejnej walki i tyle. A to co wydarzyło się w Londynie... Naprawdę myślałem, że wyłapię ten cios, ale wszedł za ucho i mnie wyłączyło. Na szczęście kolejne uderzenia nie były jakieś bardzo czyste, bo różnie mogło się skończyć. Spłynąłem i tyle. Zaraz po walce myślałem, że mam złamaną szczękę, bo bolała, ale nic mi nie jest. Trafił w żuchwę i coś tam się ponaciągało. Dwa dni i przestało boleć. Co mam powiedzieć więcej? Chisora to najmocniej bijący zawodnik, jakiego spotkałem. Mój szczyt głupoty polegał na tym, że chciałem go kontrować wbrew założeniom. To najbardziej przykry moment dla sportowca. Teraz został mi ból psychiczny, bo ja naprawdę czułem się świetnie. Sparowałem po dziesięć rund, nic mnie nie bolało i momentami myślałem, że jest aż za dobrze. Do ringu wszedłem trochę spięty, ale w końcówce pierwszej rundy wszystko wróciło do normy. Złapałem na blok jego cios i poczułem się pewniej. No a później bomba i mnie nie ma. A teraz czytam, jak wielu wylewa na mnie i Romana swoje frustracje. Ja mam to gdzieś, ale jak można tak pisać czy mówić o trenerze? Poświęcił się dla mnie ze wszystkich sił, wszystkiego pilnował. To rewelacyjny trener i człowiek. Nie ma możliwości, żebym przestał z nim pracować. To ja zrobiłem błąd w ringu. Swoją drogą, teraz już wiem, co się działo po tym, jak padłem, ale w ringu wydawało mi się, że jest inaczej. Pamiętam, że sędzia mnie podnosił, a ja sobie myślałem, że pewnie mnie liczył i teraz walczymy dalej. Tylko widzę nagle, że w ringu jest David Haye i wiele innych osób. Coś mi nie pasowało, ale podniosłem ręce, że mogę dalej boksować. Kiedy jednak zobaczyłem miny wszystkich wokół i wiedziałem, że jest po walce.

Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>