Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Szpilka

Od początku wiedziałem, że Amerykanie polubią angielską wersję nazwiska Szpilki jako ringowy psuedonim Polaka. "The Pin" po prostu pasuje do pięściarza. Pasuje anonserom, bo jest łatwe, przemawiające do wyobraźni; pasuje dziennikarzom bo można po każdym nokaucie, bez wysilania się na oryginalność, napisać, że kogoś przyszpilił. Do tego doszły dwie w ciągu zaledwie czterech miesięcy, przemawiające do wyobraźni walki z Mikem Mollo. Ameryka uwielbia tych, co się podnoszą z desek i nokautują, więc dla niespełna 25-letniego pięściarza z Wieliczki ktoś za chwilę po tej stronie Oceanu rozłoży czerwony dywan. Tylko, że tutaj "czerwony dywan" oznacza, że będzie trudniej, znacznie trudniej. Są światła reflektorów, ludzie klepią cię po plecach, ale tak samo traktują tego, z którym wyjdziesz na ring. Przegrasz, to zamiast limuzyny lepiej poszukaj taksówki, która zabierze cię do hotelu.

To, że amerykańska waga ciężka przeżywa kryzys, nie zmienia faktu, że w każdym większym mieście USA jest przynajmniej 2-3 pięściarzy, którym wystarczyłoby dać pieniądze na parę normalnych obozów treningowych, żeby po pół roku dobijali się do pierwszej piętnastki rankingów. Ilu z nich będzie rywalami Szpilki jeśli wspólnie z promotorami zostanie podjęta decyzja, żeby jego karierę kontynuować w Stanach Zjednoczonych, tego nikt nie wie, ale jedno jest pewne: dobieranie takich rywali, żeby się Artur uczył, na tym rynku nie będzie możliwe. Albo masz gotowy produkt, albo go nie masz. Dlatego wielką nadzieję amerykańskiego boksu Deontaya Wildera, kiedy miał np. 24 nokauty w 24 walkach, pokazywano w salkach mieszczących 300 osób gdzieś w Alabamie czy Meksyku, nawet nie próbując wciskać "Bombera" do telewizji. Zbyt wiele było do stracenia.

Artur Szpilka walczył w miniony piątek w Chicago przed prawie dziesięcioma tysiącami kibiców. W trakcie historycznego wieczoru na stadionie White Sox był reklamowany przez kilka tygodni przez ogólnoamerykańską ESPN, a Wilderem nie jest. I to nie tylko dlatego, że ma trzy lata mniej i połowę walk Deontaya w wadze ciężkiej. Promocja zagrała po amerykańsku - gdyby Artur nie był liczony w lutym, rewanżu w Chicago nigdy by nie było, bo po co? Style robią walkę, grunt był przygotowany, więc wszyscy poszli za promocyjnym ciosem. "The Pin" też, dostarczając prawie tych samych emocji, choć wygrał nie tylko szybciej, ale i na pewno łatwiej niż w lutym. Wszystkim się ten kwadrans na "US Cellular Field" podobał, ale trzeciej walki z Mollo w Stanach na pewno już nie będzie. Będą inne, trudniejsze.

Ryan Songalia, dziennikarz "The Ring", który jest akurat na Filipinach, pisząc o przygotowaniach Manny Pacquiao, wieczór z Chicago oglądał na żywo. Tak ocenił Artura: "Bardzo zmądrzał od lutego. Walczył inteligentnie, kontrolowanie, nie dawał się tak często wciągać w bijatykę faworyzującą Mollo. Prawym prostym kontrolował dystans, przygotowując bardzo precyzyjnym (angielskie określenie pin-point już pasowało) lewym prostym kończące uderzenia. Nie do wiary jak bardzo się rozwinął od kwietnia. Ciekaw jestem jestem jego rozwoju przez następny rok, półtora" - mówił Ryan.

Steve Kim, jeden z założycieli portalu Maxboxing, pracujący także dla TV, który podobnie jak Songalia widział obie walki Artura z Mike Mollo: "Niezły prospect z dobrą pracą nóg, wzrostem, potrafi przyzwoicie przyłożyć. Widać, że jest wokół niego zainteresowanie polskich kibiców, więc promotorzy nie muszą na siłę wypychać go do trudniejszych walk, mogą pozwolić mu się spokojnie uczyć, a on nie będzie przymierał głodem. "Szpila" ma styl, który zawsze się będzie podobał, ale mam pewne obawy co do jego wytrzymałości na ciosy na wyższym poziomie boksowania. Przekonamy się w przyszłości, bo Szpilka to praca w toku" - kończy Kim.

Dwóch dziennikarzy, jeden wniosek: niespełna 25-letni Polak się podoba, ale wkracza w krytyczny okres kariery. Zarówno Fiodor Łapin, jak promotorzy Polaka doskonale wiedzą, że następne dwa lata zadecydują, czy "The Pin" będzie atrakcją w Polsce czy na świecie. "Przypominam wszystkim, że Artur ma tylko 24 lata i dopiero jedenastą walkę w wadze ciężkiej" - mówi Andrzej Wasilewski. Promotor równie krótko skomentował fakt, powtarzających się kontuzji dłoni ("z pewnością bije nieprecyzyjnie"), ma swoją teorię na ten trochę niepokojący temat, także Mollo. "Pin ma małe dłonie, więc kiedy trafia to naprawdę boli, kłuje. Siła koncentruje się na małej przestrzeni, ale to może być dla niego przekleństwem, bo obciążenie na kości czy stawy jest o wiele większe". Zdrowie, dozowanie przeciążeń to kolejna sprawa o której będzie na pewno myślała ekipa Szpilki. Ten ostatni, jak sam mówi, "może wyskoczyć na każdego", a kibice ustawiają listę jego następnych rywali jakby grali nim na "Playstation". Tylko, że tam przegranego Szpilkę można zrestartować. Grać dalej, jakby nic się nie stało. W prawdziwym życiu niekoniecznie.

Przemek Garczarczyk, foto: Chris Sweda/Chicago Tribune