Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Fonfara

Zapraszamy do lektury pierwszego felietonu Przemka Garczarczyka podsumowującego piątkową galę w Chicago, na której cenne zwycięstwa zanotowali Andrzej Fonfara i Artur Szpilka. Przemkowi dziękujemy za świetną obsługę chicagowskiej imprezy, dzięki której Czytelnicy ringpolska.pl po raz pierwszy mogli na żywo śledzić kulisy gali.

- Nigdy nie przypuszczałem, że dwóch Polaków będzie częścią historii amerykańskiego boksu, walcząc na stadionie White Sox w Chicago, w dwóch głównych walkach wieczoru. I że ani jeden z nich nie będzie się nazywał Adamek lub Gołota. Jeszcze na dodatek gościem imprezy będzie wasz mistrz świata, "Diablo" Włodarczyk. Mam już teraz zacząć się uczyć polskiego? - śmiał się Steve Kim, jeden z szefów amerykańskiego portalu Maxboxing po zakończeniu gali w Wietrznym Mieście. Andrzej Fonfara i Artur Szpilka mają jeszcze przed sobą sporo - ciężkiej - pracy, by osiągnąć to, co już mają "Góral" i "Diabeł". Już dziś, "Polski Książę" i "The Pin" mają jednak to, na co wielu czeka, czasami bezskutecznie, całe życie: SZANSĘ, żeby pokazać się całemu światu. Zaczynamy od Andrzeja Fonfary, w następnej części spojrzenie na przyszłość "Szpili".

Prowadzenie pięściarza, o którym wie tylko kilku jego kumpli i dziewczyna, jest łatwe. Pieniądze są niewielkie (jeśli jakiekolwiek), ale ryzyko też znikome. Przysłowiowe schody zaczynają się wtedy, kiedy pięściarz zaczyna wygrywać - rywale kosztują coraz więcej bo nikt nie chce być bity za 100 dolarów, a ten co bije, też by sobie kupił lepszy samochód i coraz częściej patrzy na promotora spod byka, pytając gdzie są jego wielkie pieniądze. I pięściarz ma rację, a promotor ból głowy.

Od przynajmniej osiemnastu miesięcy, "Polski Książę" mówił o tym, że nie chce być lokalną atrakcją Wietrznego Miasta, że chce spróbować sił bijąc się z tymi, których znają wszyscy. Kiedy już wywalczył sobie miejsca w pierwszych dziesiątkach paru rankingów, chętni się pojawili. Byli mistrzowie, którzy potrzebowali odskoczni w górę i kilkudziesięciu tysięcy, pojawiając się w Chicago z przekonaniem, że Andrzej to przeciwnik łatwy oraz przyjemny. Z takim nastawieniem przyjechał do Wietrznego Miasta Glen Johnson, zaczynając ignorowanie Fonfary już na otwartej konferencji prasowej. 48 godzin później, to Fonfara się cieszył, a Glen kończył karierę.

Tak samo było z Campillo. Nie bądźmy naiwni: ekipa, która przywiozła "El Chico Guapo" na stadion White Sox, z Samsonem Lewkowiczem na czele, przywiozła Hiszpana po to, żeby wskoczył na rankingowe miejsce Polaka. W maju, kiedy walka z Fonfarą stała się faktem, Campillo był poza pierwszą dziesiątką rankingu IBF, z olbrzymimi umiejętnościami, ale już praktycznie poza wielkim boksem. Fakt, że przełomową walkę dla kariery Fonfara dostaje z zawodnikiem leworęcznym, po tym jak poprzednim pojedynku, po kontuzji ręki, z olbrzymim trudem wygrywa właśnie z pięściarzem walczącym z odwrotnej pozycji, to chyba najbardziej szalony matchmaking ostatnich lat. Szalony dla “Polskiego Księcia”, ale jak najbardziej logiczny dla tych, którzy podsunęli promotorom Polaka ten pomysł. Fonfara miał znowu - podobnie jak z Johnsonem - przegrać i grzecznie wrócić do lokalnego, bezpiecznego finansowo boksu. Po raz kolejny, trafiła kosa na kamień.

Do lokalnego boksu Andrzej już nie wróci. Do tego nic lepszego niż przekonanie się przez siedem rund jak się walczy na mistrzowskim poziomie, nie mogło się Andrzejowi zdarzyć. Trzeba zdjąć trochę obciążeń treningowych (Fonfara miał siłę ale brakowało świeżości i typowej dla niego dynamiki), popracować nad defensywnym balansem i jest kompletny zawodnik wagi półciężkiej z ciosem zmieniającym obraz walki w ciągu sekund. Po sobotniej rzeźni w wykonaniu Sergieja Kowaliewa na już byłym mistrzu świata WBO Nathanie Cleverlym wiemy, dlaczego Fonfara od dawna chciał bić się z Walijczykiem. Po walkach w Cardiff i Chicago sporo się zmieniło - teraz to Cleverly, ze swoimi współpromotorami z Golden Boy Promotions, musiałby przyjść i poprosić o walkę z Andrzejem. Rozważanie "kto następny?" zostawiam jednak dziennikarzom, którzy tak samo wiedzą kto z kim będzie walczył, jak znają numery lotka. Fonfara musi być przygotowany na fakt, że jeśli najbliższe negocjacje się powiodą, to telewizja będzie decydowała o tym, przeciwko komu wyjdzie na ring. Akurat do tego Polak, który wygrał 11 z 12 ostatnich walk przez nokaut i lubi przeciwników, którzy według krytyków są "z wyższej półki", jest przyzwyczajony. On to nawet lubi.

Przemek Garczarczyk