Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

FonfaraParę lat temu popełniłem tekst zatytułowany "Ludzie z cienia", poświęcony tym wszystkim, których na ringu nie widać w  świetle reflektorów, a których praca często decyduje o tym, jak przebiega pięściarska kariera zawodnika. Bo sam talent to w boksie tylko początek. Dziś początek nowej serii, którą zaczynam od chicagowskiego podwórka Andrzeja Fonfary… i to wcale nie z laurkami dla promotora. W następnych odcinkach będzie odwrotnie czyli o tym, jak dobrze się żyję pięściarzowi w Polsce z silnym promotorem w porównaniu do tego,  na co liczyć może bokser w Ameryce…

Przeciętny kibic może być  pod wrażeniem tego, jak znakomicie jest prowadzony Andrzej Fonfara, który już w wieku 25 lat paraduje w pasie mistrza świata  IBO. Bo przeciętny kibic nie może wiedzieć - bo skąd - że za kulisami jego kariery toczy się ciągle walka pomiędzy ludźmi z jego najbliższego otoczenia, a ludźmi, których firmy są na plakatach w miejscu zarezerrowanym dla promotora. Zresztą tak naprawdę nie wiadomo, kto nim dziś jest, bo w ostatniej, najważniejszej dla "Polskiego Księcia" walce, zamiast dotychczasowego promotora z lokalnej, organizującej jego pojedynki firmy 8 Count Promotions, rolę bossa spełniał, ktoś zupełnie inny, firmujący galę jako Round 3 Promotions. To mniej więcej tak, jakby na galach w Polsce, gdzie na ring wyskakują Artur Szpilka czy Krzysiek Włodarczyk, nagle pojawił się i zaczął rządzić zamiast Andrzeja Wasilewskiego i Piotra Wernera, ktoś zupełnie nieznany, albo na gali Tomka Adamka nie było za głównym stołem Ziggiego Rozalskiego i Kathy Duvy. Niby wszystko jest w porządku, ale coś nie gra…

Wbrew opiniom niektórych, chowających się za pseudonimami na forach internetowych "odważnych", nie mam  "układu" z Fonfarą, nie piszę o nim za pieniądze, bo takich nie dostaję. Piszę dlatego, że kiedy pierwszy raz poznałem Andrzeja, chyba na początku 2008 roku, walczył w złej kategorii wagowej, nie za bardzo wiedział czy chce boksować na serio czy zajmować się biznesami i szczerze mówiąc, nie dawałem mu wtedy większych szans na zawodowy sukces. Prawda jest taka, że był już praktycznie "odpuszczony" przez swojego promotora, można było Fonfarę brać za grosze. Dziś Fonfara mógłby walczyć dla Golden Boy Promotions, Top Rank czy zresztą każdego, kto się liczy w amerykańskim biznesie promocyjnym.

To jednak, że Andrzej jest dziś tam, gdzie jest, to przede wszystkim zasługa nie promotora czy obecnie promotorów, ale jego rodziny i przyjaciół.  Brata Marka, który wziął utalentowanego chłopaka na rozmowę w cztery oczy, pytając czego w życiu naprawdę chce. Przyjaciela i drugiego trenera Bogdana Maciejczyka, który rzuca wszystko, żeby mu tylko pomóc, podobnie jak poświęcających każdą wolną chwilę, żeby Andrzej mógł myśleć tylko o boksie dziewczynie Justynie Jachnie, Maćkowi Fonfarze i wielu innym, bez których kariera Andrzeja wyglądałaby zupełnie inaczej.

Gdyby nie ta grupa ludzi i ich ciągłe (czyli codzienne) walki z promotorami (starymi i obecnymi) o klasę rywali, o każdy grosz na treningi, o to jaka ma być przyszłość Fonfary, pewnie Andrzej robił by dziś coś zupełnie innego i osobiście wątpię byśmy o nim słyszeli. Andrzej przez ostatnie dwa lata strasznie ciężko pracował, miał wielką pomoc najbliższych i osiągnął sukces bardziej wbrew promotorom niż dzięki nim. Teraz 25-latek z Białobrzegów jest już na głębokiej wodzie, gdzie samymi pięściami wszystkiego się nie wygra. Andrzej Fonfara potrzebuje za sobą ludzi, których słowo i nazwisko znaczyłoby coś w WBC, WBA, IBF czy WBO - w organizacjach w których Polak chce walczyć o tytuły, być uznawanym za równorzędnego partnera do rozmowy. Prawdziwa wojna dopiero się  zaczyna, bo to, że się dobrze wygląda na wspólnym zdjęciu, jeszcze nikomu w poważnych sukcesach nie pomogło.

Przemek Garczarczyk{jcomments on}