Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Zmarł Muhammad Ali. Gdy zdobywał mistrzostwo świata wszechwag w boksie, krzyczał, że jest „the Greatest” (największy). Można dyskutować czy był największym bokserem (kilku innych wybitnych było, jak chociażby Joe Louis, Jack Johnson, Carlos Monzon, Roberto Duran czy Julio Cesar Chavez…).

Ale na pewno był najwybitniejszym sportowcem w dziejach. Bo Alemu trzeba dopisać jeszcze bonus za to co robił poza ringiem. Żaden sportowiec w historii nie miał bowiem takiej charyzmy, takiego wpływu na losy świata jak on.

Pierwsze wspomnienie. Igrzyska Olimpijskie w Rzymie (1960). Oglądam je na czarno-białym telewizorze, w finale wagi półciężkiej Cassius Clay (potem, po przejściu na islam, Muhammad Ali) wygrywa ze Zbyszkiem Pietrzykowskim. Wielkie rozczarowanie, bo Zbyszek wydawał się być faworytem (w ciężkiej złoto zdobył Włoch De Piccoli. Kto go dzisiaj pamięta?).

Drugie wspomnienie. Rok 1964. Clay sensacyjnie zdobywa mistrzostwo świata zawodowców w wadze ciężkiej, nokautując w 7 r. strasznego Sonny'ego Listona. Prawie nikt nie dawał mu szans, dziennikarz NYT odmówił relacji z tej walki, uznał ją za niepoważną, był przekonany że Liston zmasakruje „Wielką Gębę”. W rewanżu nokautuje Listona jeszcze szybciej, ciosem prawie niewidzialnym, nazwanym potem „phantom blow” (cios duch). I to najsłynniejsze zdjęcie zdjęcie w dziejach boksu zrobione przez fotoreportera SI starym Rolleiflexem. Ali stoi nad Sonnym i krzyczy do niego „Wstawaj!”

Trzecie wspomnienie. Rok 1971, Madison Square Garden. Walka z Joe Frazierem i straszliwy lewy sierp Fraziera, który posyła Alego na deski i łamię mu szczękę. Ale potem dwa razy bierze rewanż na Smoking Joe. Gdy z Januszem Pinderą rozmawialiśmy z Joe na IO w Atlancie ciągle nie mógł się pogodzić z tamtymi porażkami, szczególnie tą pierwszą.

Czwarte wspomnienie. Rok 1974, Kinszasa. Walka z Georgem Foremanem, słynna „Rumble in the Jungle” (Grzmoty w dżungli). Oglądam ją w wielkiej sali klubu „Karuzela” na studenckim osiedlu Jelonki w Warszawie. Ali cały czas przy linach, wbrew radom sekundanta Angelo Dundee'ego, realizując taktykę „rope and dope”. Foreman okłada Alego, ale to Ali wygrywa ostatecznie, bo wielki George zmęczył się obijając rywala. Walka mi się średnio podobała, tłukli się jak chłopy przy płocie. Człowiek był zdemoralizowany, bo naoglądał się w naszej lidze walk: Kuleja, Kasprzyka, Grudnia, Pietrzykowskiego, Paździora…

Piąte wspomnienie. Rok 1980. Jestem we Wschodnim Berlinie na turnieju TSC, w hotelu łapiemy telewizję z Zachodniego Berlina i w nocy oglądamy z Czesławem Ptakiem, Lucjanem Olszewskim i Jankiem Wojdygą walkę Alego z Larrym Holmesem. Alemu jeszcze nie zdiagnozowano choroby Parkinsona, ale już na nią chorował. Żałość brała gdy się patrzyło jak „Największy” był przez cała walkę na łasce swego byłego sparringpartnera. Holmes go oszczędzał, nie bił na całą siłę.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>