Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Andre Ward nie zawiódł i pokonał w u siebie w Oakland, podobnie jak on niepokonanego wcześniej, Kubańczyka Sulivana Barrerę. To był debiut Amerykanina w wadze półciężkiej (79,378 kg).

Oczywiście mówimy o zawodowym ringu, bo w czasach amatorskich Ward zdobył przecież w tej kategorii olimpijskie złoto w Atenach (2004). A tam limit jest wyższy i wynosi 81 kg. W stolicy Grecji, 20 letni Ward dokonał wielkiej sztuki, bo już w ćwierćfinale odprawił z kwitkiem głównego kandydata do złotego medalu, Jewgienija Makarenkę. Rosjanin był dwukrotnym mistrzem świata i Europy. A jeden z tytułów mistrza Europy wywalczył w kategorii ciężkiej

Miałem okazję komentować turniej olimpijski w Atenach i nie ukrywam, że postawą Warda w starciu z Makarenką byłem zachwycony. I od tego momentu wierzyłem, że na olimpijskim ringu w stolicy Grecji nikt go już nie pokona. Tak też się stało, Andre Ward stanął na najwyższym stopniu podium i do dziś jest ostatnim, amerykańskim mistrzem olimpijskim w boksie.

Po podpisaniu zawodowego kontraktu S.O.G (Syn Boga), bo taki przyjął pseudonim, walczył w kategorii super średniej i po kilku latach był już jej królem. Szczególnie szerokim echem odbiło się jego zwycięstwo w głośnym turnieju SuperSix, gdzie pokonał między innymi Mikela Kesslera, Arthura Abrahama i w finale Carla Frocha. Ale od tego czasu minęło ponad cztery lata i Ward stoczył tylko trzy pojedynki. Miał kłopoty zdrowotne (obojczyk, kolano), nie mógł też dojść do porozumienia z ówczesnym promotorem. Dziś to już przeszłość, ale rdza pozostała. Były król wagi superśredniej, związany teraz z Jay Z’ Roc Nation Sports sam powiedział, że gdyby nie ona, to pokonałby Barrerę przed czasem. A tak wystawił sobie tylko szkolną ocenę 4-. Patrząc na to, co pokazał w Oracle Arena potraktował się surowo. 

Pełna treść artykułu Janusza Pindery na Polsatsport.pl >>