W minioną sobotę bili się wszędzie: w Radomiu i Nowym Jorku, w Manchesterze, Halle i pod Caracas. Gala na sportowych antenach Polsatu goniła galę.
W Madison Square Garden Theater, Terence Crawford, mistrz WBO w wadze junior półśredniej potwierdził, że jest jednym z najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe. Czempiona z Omaha ogląda się dużą przyjemnością. Szybki, dynamiczny, potrafi skontrować, ale też zamęczyć rywala presją. Walczy z normalnej pozycji, ale lubi często ją zmieniać na odwrotną. Henry Lundy zaczął dobrze, ale z rundy na rundę rosła przewaga Crawforda, który tym razem był fałszywym mańkutem. W piątej rundzie, po kilku mocnych ciosach mistrza pojedynek został przerwany, sędzia podjął mądrą decyzję.
W Manchesterze, gdzie Carl Frampton - Irlandczyk z Belfastu - zmierzył się z Anglikiem Scottem Quiggiem pojawił się Michael Buffer, najsłynniejszy z ringowych zapowiadaczy. Atmosfera w mieszczącej 21 tysięcy widzów hali była niesamowita. Nieczęsto się bowiem zdarza, by o dwa pasy walczyło dwóch brytyjskich mistrzów świata (kategorii super koguciej): Frampton - czempion IBF i Quigg - mistrz WBA. Buffer zapowiedział wielkie grzmoty, ale w pierwszych rundach ciosów było jak na lekarstwo. Quigg nie podejmował ryzyka, a Frampton kradł mu te rundy i punkty.
Po ósmej Scott Quigg, wiedząc, że przegrywa ruszył do zdecydowanego ataku, ale nie zdążył odrobić strat. Dwóch sędziów wypunktowało zwycięstwo Framptona, jeden - Quigga. Pokonany powiedział po ogłoszeniu werdyktu, że w czwartym starciu Carl Frampton złamał mu szczękę. Teraz może tylko liczyć na rewanż.
Pełny tekst Janusza Pindery na Polsatsport.pl >>