Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

38 letni Carl Froch jest jednym z nielicznych mistrzów zawodowego boksu, który wie kiedy odejść. Myślę, że zdania nie zmieni, bo to poważny facet, ale jeśli wróci na ring nie będzie to wielkim zaskoczeniem.

Po raz pierwszy o Frochu usłyszałem przed igrzyskami w Sydney (2000). Paweł Kakietek, pięściarz warszawskiej Gwardii i reprezentacji Polski zmierzył się z nim w pojedynku, którego stawką był występ na tej imprezie. Walka była bardzo zacięta i bardzo wyrównana, wygrał ją Kakietek 3:2 i to on poleciał do Australii. Wielkiej kariery tam nie zrobił. W drugiej walce wpadł na Jeffa Lacy, siłacza z USA i zakończył swój udział w igrzyskach przegrywając z nim wysoko na punkty. Lacy kilka lat później został zawodowym mistrzem świata, a Kakietek po zdobyciu szóstego tytułu mistrza Polski usłyszał od trenerów, że jest za stary.

A Froch? Twardy, solidny i nic więcej. Miał polskie pochodzenie (dziadkowie znaleźli się w Anglii podczas II wojny światowej), świetne warunki fizyczne i charakter, ale ten ujawnił się tak naprawdę dopiero na zawodowych ringach. Kilka lat później był już jednym z najlepszych profesjonałów w wadze superśredniej.

Zwiastunem tego na co go stać była walka z Jeanem Pascalem w 2008 roku w której zdobył wakujący pas WBC. Kolejne wygrana, z Jermainem Taylorem była już godna wielkich opowieści. Leżał na deskach, przegrywał na punkty, ale w końcu dopadł brązowego medalistę igrzysk olimpijskich w Sydney i wyrwał mu wygraną na 14 sekund przed końcowym gongiem. Ukąsił jak prawdziwa „Kobra” i wykończył swoją ofiarę.

Pełny tekst Janusza Pindery na Polsatsport.pl >>