Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Siergiej Kowaliow (25-0-1, 23 KO) potwierdził w Atlantic City, że jest jednym z najgroźniejszych mistrzów zawodowego boksu. Niepokonany wcześniej Australijczyk Blake Caparello został poddany już w drugim starciu, ale w pierwszej rundzie liczony był Rosjanin.

Ciekawsze niż sama walka były, już po ogłoszeniu werdyktu, rozmowy z … Bernardem Hopkinsem (55-6-2, 32 KO) i Kowaliowem. Wszystko bowiem wskazuje na to, że jesienią, a konkretnie 8 listopada, zobaczymy ich obu w ringu w mega hicie, którego stawką będą trzy pasy: WBA i IBF należące do „Kosmity” oraz tytuł WBO, który jest w posiadaniu Rosjanina.

Hopkins jest kimś nie z tego świata. Nikt przecież tak, jak on nie potrafi wysysać energii ze swych rywali i męczyć ich taktycznie. Nigdy nie był znokautowany, czasami odnoszę wrażenie, że lubi mierzyć się z siłaczami. A kiedy mówi, że zawsze idzie w ogień, to ja mu wierzę, bo ten dziś już prawie 50-letni mężczyzna nigdy nie unikał wyzwań. Ale musi wiedzieć, że Kowaliow nie opiera swojego boksu tylko na sile i potężnym uderzeniu. On jest precyzyjny jak neurochirurg. Bije tam, gdzie jest trochę wolnego miejsca. I to jest jego największy atut, więc stwierdzenie, że wyśle „Kosmitę” na Marsa wcale nie musi być tylko grą słów.

Nie ukrywam, że wolałbym wcześniej zobaczyć pojedynek Rosjanina z Adonisem Stevensonem, mistrzem WBC. Zderzenia ringowych killerów niosą przecież ze sobą szczególny ładunek emocjonalny. Stevenson podobnie jak Kowaliow potrafi znokautować jednym ciosem, co pokazał w pamiętnym pojedynku z innym byłym mistrzem tej wagi, Chadem Dawsonem. I gdyby Stevenson uderzył podobnie jak Caparello, to Rosjanin mógłby mieć bardzo poważny problem. Wielcy bokserscy killerzy najczęściej nie mają granitowych szczęk i czysto trafieni też padają.

Pełny tekst Janusza Pindery na Polsatsport.pl >>