Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


W sobotę Mateusz Masternak (32-1, 23 KO) stoczy jedną z najważniejszych walk w życiu - musi wygrać z Yourim Kalengą (19-1, 13 KO).

- Spodziewam się, że w sobotę uszkodzi rywala. Dotąd nie miał odpowiedniego obozu przygotowawczego, a mimo to wygrywał. Na sparingach dewastował przeciwników - zachwala swojego zawodnika Gary Hyde. Mówi oczywiście o Yourim Kalendze, który w sobotę w Monako zamierza wygrać z Mateuszem Masternakiem. Stawką walki będzie pas WBA Interim wagi junior ciężkiej. Przed zwycięzcą zostanie otwarta droga do starcia z regularnym mistrzem tej organizacji Denisem Lebiediewem.

Masternak przekonuje, że wygra. Zresztą, większość fachowców widzi w nim zwycięzcę, choć warto pamiętać o sile fizycznej pięściarza z Konga. - Ma niebezpieczny lewy sierpowy. Potrafi też dobrze bić prawym prostym. Jego koronne akcje są opanowane do perfekcji i na to głównie zwracaliśmy uwagę. Nie koncentruję się jednak za bardzo na rywalu, a raczej na sobie. Miałem świetne przygotowania, na nic nie narzekam, bo wszystko jest w jak najlepszym porządku - mówi przed walką Masternak, który już od kilku dni przebywa w Monako. Co ciekawe, z Kalengą spotkał się już na lotnisku, a później panowie pojechali do hotelu... jednym samochodem.

- Brzmi to trochę absurdalnie, ale nasze przyloty wypadły o tej samej porze i razem odbieraliśmy bagaże, a później rzeczywiście wpakowali nas do jednego auta. Nie było jednak między nami złej krwi. Wiem, że słabo to wygląda, ale byłoby jeszcze gorzej, gdybyśmy zaczęli pojedynek przed pierwszym gongiem. Inna sprawa, że dla mnie nie jest to nowa sytuacja. W Polsce zdarzyło mi się jechać z rywalem jedną taksówką na walkę - śmieje się Masternak, który jednocześnie przyznaje, że dość przeciętna organizacja przypomina mu nieco imprezę z Moskwy, gdzie w ubiegłym roku zaliczył jedyną jak dotąd porażkę w zawodowym ringu z Grigorijem Drozdem.

Mateusz przekonuje, że nie wraca myślami do tamtych wydarzeń. Po przegranej zmienił trenera. Odszedł Andrzej Gmitruk, a zastąpił go Piotr Wilczewski. - Znowu jestem uśmiechnięty. Wrócił stary Master, a w sobotę pokażę kawał dobrego boksu i znowu założę pas. Oczywiście, czuję dużą presję, bo wszyscy liczą, że w końcu jakiś pas znowu przywiozę do domu - mówi Mateusz. - Porażka oznaczałaby, że przez jakiś czas nie nadaję się do walk z najlepszymi. A ja myślę, że pasuję tam idealnie, więc zrobię wystarczająco dużo, żeby wygrać - zapewnia nasz pięściarz.

Pewny siebie jest też Francuz z Konga. - Nie mogę doczekać się walki. Pracowałem ciężko na treningach i jestem gotowy na starcie w sobotni wieczór. W przeszłości byłem krytykowany za dobór rywali, ale teraz potwierdzę swoją wartość, pokonując pięściarza z czołówki - mówi Kalenga.

O boksie przeczytasz także w "Przeglądzie Sportowym" >>