Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

GalentoWiosną 1939 roku sportową opinię poruszyła wiadomość, iż mistrz świata, Joe Louis, stanie do walki w obronie tytułu z niejakim Tony Galento. Nie można powiedzieć, że Tony był bokserem nikomu nieznanym. Jego popularność była wręcz ogromna- głównie jednak w Newark, w stanie New Jersey, gdzie Galento z dużym zaangażowaniem zajmował się biznesem - jako właściciel baru. Sam będąc smakoszem złocistego napoju największą satysfakcję sprawiał mu fakt, iż napój, które konsumował w ogromnych ilościach, kosztował go zaledwie ułamek tego, ile musieli zapłacić jego gastronomiczni goście. O czym z lubością konstatował wlewając do przepastnej gardzieli hektolitry płynu. Złośliwi, należący w Newark do zdecydowanej mniejszości, twierdzili, że Galento był swoim najlepszym klientem. Drugą pasją Tony’ego było pięściarstwo; przy każdej nadarzającej się okazji rozprawiał z gośćmi o swoich bokserskich podbojach, raczył ich opowieściami o ringowych rywalach, których całymi pęczkami wysyłał w długą podróż - do krainy marzeń.

Galento, mierzący zaledwie 175 cm - przy wadze 105 kg- był, jak na kategorię ciężką, człowiekiem niewielkim. Obfite fałdy tłuszczu niemal całkowicie skrywały małe oczka, ale jego dobrotliwa, dobroduszna twarz budziła zaufanie, więc stali bywalcy z niekłamaną fascynacją słuchali o triumfach swojego championa, który nie dość, że nie zachowywał się jak ringowy gwiazdor, ale cierpliwie napełniał kolejne kufle piwa. Swój i okolicznych smakoszy chmielowego napoju. I gdy mówił, że z takim na przykład Louisem mógłby zmierzyć się nawet w piwnicy i jest pewien, że jako pierwszy wyszedłby na światło dzienne, panowało przekonanie, iż Tony jest w stanie jedną ręką pokonać championa. Z oburzeniem przyjmowano więc w Newark opinię bokserskich ekspertów, którzy sprzeciwiali się rywalizacji Louisa z Galento uznając ów pomysł jako absurdalny, godzący w dobre imię mistrza świata.

Początki kariery Tony'ego były obiecujące. Bez zmrużenia oka przyjmował potężne ciosy rywali, był niezwykle odważny i nieustannym pressingiem wykańczał rywali, maltretował jednego po drugim. Pod jego firmowym lewym hakiem padali jak muchy. Z drobną uwagą, iż owi przeciwnicy nie należeli do ringowych asów, prezentowali poziom zaledwie trzeciorzędny. Z czasem kolejni menedżerowie (bokser był poza barem człowiekiem kłótliwym i żaden opiekun nie wytrzymywał z nim dłużej, niż kilka miesięcy) kontraktowali Tony'emu nieco silniejszych przeciwników. Wówczas wychodziło szydło z worka; Galento przegrywał, bo ci mieli większą wiedzę o bokserskim rzemiośle, potrafili znaleźć receptę na jego lewy sierpowy. Bo z prawym hakiem nie mieli najmniejszego problemu, był widoczny z odległości kilometra. Ponadto Tony nigdy nie imponował kondycją, a jego umiejętności w walce obronnej, podobnie jak praca nóg, były po prostu żadne.

Czytaj za darmo o historii boksu i bokserskich aktualnościach w "Ring Bulletinie" >>

I zapewne świat poza barem i okolicami Newark o Tonym by nie usłyszał, gdyby nie zainteresował się nim jeden z najskuteczniejszych  menedżerów Ameryki, Joe Jacobs. Joe nie tylko szybko podporządkował sobie Galento, ale i z dużą starannością zaczął mu dobierać przeciwników. Tony znów zaczął odnosić błyskotliwe, zakończone nokautem zwycięstwa. Sława boksera z Newark dotarła do Nowojorskiej Komisji Bokserskiej. Oślepiona blaskiem jego prowincjonalnych sukcesów, wyznaczyła Galento na challengera… samego "Brown Bombera" Joe Louisa! Choć nazwa organizacji brzmiała nobilitująco, to w gruncie rzeczy jej możliwości decyzyjne były mocno ograniczone. O czym zresztą doskonale wiedział Joe Jacobs. Mimo to wykorzystał tę nominację do hałaśliwej reklamy Tony’ego. Zaprosił nowojorskich dziennikarzy do baru w Newark, gdzie  mogli się przekonać, iż bokser ma za nic wielkiego championa; nie tylko nie wyrzeka się alkoholu, ale namiętnie pali jedno po drugim cygara. Amerykańską prasę obiegła fotografia "Two Ton Tony" z cygarem w napuchniętych wargach- ze stosownym komentarzem samego pięściarza.

Komisja poczuła się ośmieszoną, zawiesiła Galento, ale za chwilę, pod naciskiem opinii publicznej, odwiesiła go. Ten scenariusz powtarzał się kilkakrotnie. Jacobs był zachwycony, darmowa reklama przynosiła owoce. Ale i on popełniał błędy; zorganizował Tony'emu walkę w Miami żywiąc przekonanie, iż na trybunach zasiądzie 30.000 publiczności. Pojawiło się zaledwie  7.500, a więc czwarta część oczekiwań menedżera. Bo w Miami, najbogatszej części Ameryki ludzie żywo interesowali się sportem: grali w tenisa i golfa, wypływali w rejsy własnymi jachtami, oglądali wyścigi konne, ale boks nie należał do ich sportowych priorytetów, a już na pewno nie w wydaniu Galento - Feldman. Stąd o niebo niższa, niż spodziewał się Joe Jacobs frekwencja.  Jeśli z tej liczby odliczyć widzów z darmowymi biletami- będących w zdecydowanej większości- to mecz w Miami okazał się finansowym fiaskiem. Sportowym zresztą również; rywal Tony'ego, mocno już poobijany Abe Feldman nie przedstawiał większej wartości, zupełnie nie liczył się w rywalizacji bokserów wagi najcięższej. Galento wygrał przez techniczny nokaut już w trzecim starciu.

Galento

Joe Jacobs nie byłby sobą gdyby, wbrew opiniom fachowców, nie doprowadził do tego spotkania. Walki o mistrzostwo świata. Termin meczu wyznaczono na 28 czerwca 1939 roku (czerwiec był miesiącem, w którym w Stanach najczęściej organizowano mecze o mistrzostwo świata) - na Yankee Stadium w Nowym Jorku. Decyzja spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem pięściarskiego środowiska i sportowej prasy. Opinia dziennikarza, iż „każdy bilet sprzedany na ten mecz, to zaproszenie do oglądania morderstwa!” była dość powszechną. Uważano, że tak zakończy się spotkanie aktualnego mistrza świata Louisa z nie dorastającym mu do pięt Galento. Komisja bokserska broniła się twierdząc, że została postawiona w sytuacji bez wyjścia, zmuszona przez miłośników boksu. Swoje wątpliwości oficjalnie wyrażał organizator meczu i menedżer Louisa, Mike Jacobs (zbieżność nazwisk z menedżerem Galento przypadkowa):

- Zdaję sobie sprawę, że teoretycznie do tego spotkania nie powinno dojść. Ale tłum żąda tej konfrontacji, a skoro i sam Związek uznał Galento challengerem numer 1… Fani boksera z Newark są zdania, że Tony jest dla Louisa… wręcz za silny. Jestem menedżerem i muszę dać ludziom tego, czego żądają. Ale zdaję sobie też sprawę, że nie ma dziś boksera, który miałby szanse z "Brown Bomberem". Jeśli ktoś mi takiego wskaże, to nawet jutro zorganizuję z nim spotkanie.

W najgorszej sytuacji, bez względu na wynik walki, była Komisja Bokserska. W przypadku nokautu w wykonaniu Louisa, ciężkiego pobicia rywala, spadnie na nią krytyka całego świata – za dopuszczenie do meczu. W sytuacji, gdyby spotkanie potrwało do ostatniego gongu, zarzucano by jej grzech zaniechania, próbę odebrania Galento życiowej szansy. Gdyby natomiast "Two Ton Tony” wygrał, co też mogło, choćby teoretycznie, się wydarzyć- Komisja zupełnie ośmieszyłaby się w oczach, tak bokserskiego środowiska, jak i miłośników pięściarstwa. Choć podjęła wszystkie możliwe kroki, aby wszystko odbyło się w zgodzie z literą prawa i sumieniem.

Powołano, co się wcześniej nie zdarzało, aż pięciu lekarzy, którzy mieli ocenić stan zdrowia Galento. Ocenili, nie wnieśli żadnych zastrzeżeń. Bill Brown, członek trzyosobowej komisji i wiedzący o boksie więcej niż pozostali razem wzięci, był przeciwny spotkaniu ale został przegłosowany. Inny przedstawiciel komisji, generał Phelan powiedział prasie: - Pewien znany przemysłowiec zaatakował mnie, że powinienem się wstydzić za zgodę na tę walkę. Że to nie będzie boks tylko rzeźnia. Zapytałem czy wybiera się na Yankee Stadium? - Oczywiście, kupiłem dwa bilety na dobre miejsca, blisko ringu! - odpowiedział.

Jako pierwszy pojawił się w ringu champion, w chwilę po nim ten, który zamierzał go zdetronizować, "Two Ton Tony" Galento. Oklaski mieszały  się z przeraźliwymi gwizdami. Arbiter zaprosił rywali do środka, przekazał bokserom ostatnie uwagi, starł tłuszcz z twarzy Tony’ego, po czym to samo uczynił z Joe. Galento uznał, że sędzia uczynił to niedokładnie. Sam ściągnął z barków rywala ręcznik, ponownie wytarł czoło przeciwnika, czym wywołał burzliwy aplauz publiczności. Ale gdy rozległ się dźwięk gongu skończyły się żarty. Pochylony Tony rzucił się do ataku, Joe starał się utrzymać challengera w dystansie. W połowie rundy Galento swoim popisowym hakiem zachwiał Louisem, który natychmiast sklinczował. Niespodziewanie runda dla Galento.

W drugim starciu do przodu poszedł zdenerwowany Joe. Potężnym prawym sięgnął Tony'ego, poprawił lewym hakiem i rywal znalazł się na deskach. Natychmiast się poderwał, ale za chwilę kolejne ciosy wylądowały na jego czaszce. Jednak nie tracił animuszu, nie cofał się ani o krok, podejmował heroiczne próby przejęcia inicjatywy. Bezskutecznie. Starcie wygrał Louis.

Trzecia runda miała sensacyjny przebieg. Zaatakował Joe, ale jego prawy sierp minął cel, w odpowiedzi szybki lewy hak Tony’ego posłał go na podłogę. Mistrz natychmiast wstał, ale cios zrobił na nim wrażenie. Starał się odzyskać równowagę klinczując. Przeszedł do defensywy, przegrał rundę. 

W czwartym starciu prawy hak wściekłego Joe był początkiem całej serii, która metodycznie rozbijała twarz Galento, powodowała liczne krwawienia. Tony nie był w stanie odpowiedzieć na ciosy championa, tracił kontakt ze świadomością. Wpadł na liny, zawisnął na nich i arbiter zdecydował nie dopuścić do dalszej egzekucji. Louis wygrał przez techniczny nokaut.

Po meczu "Brown Bomber" nie szczędził rywalowi komplementów, natomiast Galento uważał, że zwycięstwo Louisa było… przypadkowe, co udowodni w meczu rewanżowym. Owo stwierdzenie, sądząc po licznych obrażeniach twarzy (tej nocy założono mu 23 szwy), brzmiało o ile nie śmiesznie, to z pewnością żałośnie.

Mimo licznych mankamentów bojowa postawa "Two Ton Tony'ego" przyniosła mu wiele pochwał, pozytywnych opinii fachowców i rozentuzjazmowanej publiczności. Co było wodą na młyn menedżerów; Mike Jacobs zapowiadał na wrzesień w Detroit walkę rewanżową, a znany z tupetu Joe Jacobs ogłosił, iż mecz Galento - Louis był największym w historii boksu. Spotkanie udowodniło przede wszystkim bezspornie, iż obu rywali dzieliły lata świetlne. Pokazało również, że Louis nie ma stalowej szczęki i, co się wcześniej wydawało niemożliwe, jest do pokonania.

http://www.youtube.com/watch?v=F7FjbaaIwvI

Po walce z Louisem Galento wchodził do ringu jeszcze sześciokrotnie. Zmierzył się m.in. z byłym mistrzem świata Maxem Baerem oraz jego bratem Buddym. Obie walki przegrał przez techniczny nokaut. Ostatni pojedynek, zwycięski, stoczył w grudniu 1944 roku. Światowego championatu wprawdzie nie zdobył, ale przez ułamek sekundy był o włos od wymarzonego tytułu. Co jeszcze przez długie lata było tematem heroicznych opowieści przy barowym kontuarze w Newark, New Jersey.

Krzysztof Kraśnicki, "Ring Bulletin"{jcomments on}