Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Max Schmeling

Przyjechał ze Stanów i opowiadał o sobie dziwy. Że walczył z Tuneyem bez decyzji (co prawda Tunney był wówczas nikomu nieznany), że był sparingpartnerem Dempseya, że osobiście widział wszystkie sławy amerykańskich ringów, że pokonał tuzin różnych Joe, Jack i Johnów, że przywiózł zza Oceanu nowoczesne metody treningu, którymi jest w stanie…

Sięgał chętnie do walizki i wydobywał z niej trofea. Były tam autografy mistrzów z "serdecznym uściskiem dłoni", były wspólne zdjęcia, na których Koerner wyglądał groźniej od mistrzów świata, były wreszcie wycinki z gazet, na których na próżno najzdolniejsi rysownicy usiłowali zretuszować tę potworną gębę.

Wszystko się zgadzało, wszystko było w porządku, ale w powietrzu unosiła się afera. Ludzie wietrzyli w przybyszu oszusta, nie chcieli wierzyć w karierę, która dojrzewała poza ich oczyma. Wielka legenda, która otaczała wszystkie sprawy amerykańskiego pochodzenia, nie bardzo zgadzała się z wyglądem tego, przekraczającego już trzydziestkę, marynarza. Zdecydowano, że jest to bujda, którą trzeba zdekonspirować. Trzeba tylko dać jegomościowi szansę do kompromitacji. Trzeba urządzić mecz! Mecz się odbył. Staremu wilkowi morskiemu przeciwstawiono młodego, wybijającego się pięściarza Rudi Wagnera. W trzeciej rundzie Rothenburg musiał ogłosić nokaut. Wagner dostał krótki sierp w podbródek - i tyle było całej walki.

Hamburska publiczność szalała. Ten jeden, dość zresztą przypadkowy, nokaut był potrzebny by uwierzyć w amerykańską legendę Samsona Kornera. Ten przerażający facet stał się w ciągu godziny uwielbianym bokserem, ten mieszaniec niewprawnie władający językiem niemieckim- sportowym bohaterem Rzeszy.
Ulubieńca numer dwa też stworzyła dość przypadkowa walka. Hein Domgoergen z Kolonii spotkał się z Westfalczykiem Steffenem. Obaj byli bez renomy. Obaj dopiero dorabiali się sławy.

Tymczasem mecz niespodziewanie przeobraził się w jedno z najbardziej zaciętych i najbardziej krwawych spotkań w historii niemieckiego boksu. Domgoergen zniszczył przeciwnika, ale nie mógł go rzucić na dziesięć sekund na ziemię, ani zmusić do poddania. Trzynaście rund trwała walka, o której potem Hein Domgoergen, najlepszy technik Rzeszy, opowiadał nie bez dumy:
- Tak, tłukliśmy się, że buty były pełne krwi…

Krew dobrze robi na popularność. Krew jest najlepszym płynem na wzrost sławy. Krew rozlana na ringu ugruntowała sławę Domgoergena.
Bohater numer trzy siedział w dalekich rzędach i oglądał krwawy mecz bez zmrużenie oka. Kalkulował. Chciał, by Samson i Domgoergen zabrnęli jak najwyżej, bo wówczas tym większą glorię zainkasuje ich pogromca. Ten śmierdziel Max wierzył, że tym pogromcą będzie on?
Tymczasem jednak początki były raczej trudne i nie zachęcające. Dano mu na schyłku 1924 roku pierwsze oficjalne spotkanie z Murzynem Rocky’m Knightem. Osiem rund, osiem uncji.

Mecz nie był interesujący. "Skalisty Rycerz" okazał się leniwym osłem, który miał czarny mózg i czarną skórę. Schmeling bębnił w niego przez całe 24 minuty, nie czyniąc mu zresztą większej szkody.

cdn

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (1) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (2) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (3) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (4) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (5) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (6) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (7) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (8) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (9) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (10) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (11) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (12) >>

Opracował Krzysztof Kraśnicki, colma1908.com