Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Max Schmeling

Nie trafił. Biel, ten kretyn, nachylił się do przodu. Pięść trafiła w szyję. Wprawdzie łysek wywrócił białkami oczu, ukląkł miękko, a potem łupnął czołem w deski (efektowny nokaut), zle zawsze przyjemniej było położyć gościa naprawdę, niż uciekać się do jego aktorskiej pomocy.

Max skłonił się przed publicznością i pochylił nad Bielem. Chwycił pod ramiona, wciągnął na krzesło. Biel ciągle udawał nieprzytomnego, słaniał się na stołku.
- Pietrek, wody!
Otarł mu twarz ręcznikiem. Biel ciągle udawał. To już było niepotrzebne, to było denerwujące!
Biel dość tego!
Biel już skończone, jesteś przegrany, wyliczony.
Biel ani słowa.
Biel, co ci. Zwariowałeś? Przecież dostałeś w szyję, przecież nic się nie stało. Biel!!!
- Czy na sali nie ma lekarza?
Jegomość w okularach nachylił się nad owłosioną piersią. Podniósł brodę, potrząsnął gościem. Dotknął ręki. Opadła bezwładnie.
- Porażenie nerwu błędnego…
Zgon z powodu zahamowania czynności serca. Według prawa muszę zgłosić wypadek policji. Będzie sekcja…

Rozdział IV
Nie odratowano go.
Biel - łysy klaun, Biel - tajemniczy komunista, Biel - przyjaciel i opiekun, został złożony do ziemi. Krematorium kosztowało zbyt drogo, nikt zresztą nie przykładał wagi do losu powłoki cielesnej robotnika kanalizacji.

Max był zajęty własnymi kłopotami. Taka śmierć - to i policja, i protokoły, i sędzia śledczy na głowie… Na szczęście przygodny lekarz okazał się ludzkim człowiekiem i po porozumieniu się z kierownictwem szpitala wystawił świadectwo o zgonie na anewryzm serca. Według orzeczenia doktora, cios Schmelinga nie miał bezpośredniego związku przyczynowego ze śmiercią; można było powiedzieć, że ugodził już trupa.

Max kłaniał się i miał łzy w oczach. Płakał nie z żalu za poległym kompanem, ale z wdzięczności dla pana doktora za wywikłanie go z niezawinionych opresji.
Potem poszedł do Biela z ostatnią wizytą. Biedak leżał na marmurowym blacie sekcyjnym, jeszcze bledszy, jeszcze bardziej żółty, niż za życia. Zamknięte oczy pływały w czarnych oczodołach. Lewą brew przecinał wąski strumyczek białej blizny, która zrosła się dopiero przed dwoma tygodniami. Pokryta czarnym włosem pierś skurczyła się i zbiegła. Silne dłonie przylegały na baczność do woskowego ciała. Od samej szyi aż do podbrzusza biegł środkiem ciała zgrabny ścieg. Olbrzymi korpus czempiona Filipin trzymał się w kupie tylko dzięki temu sznurowi, założonemu sprawnie przez woźnego prosektorium.

- Niech pan nie ogląda - szepnął zawodowo współczującym głosem drab w białym kitlu. Tu jest wszystko w porządku, daję na to słowo honoru. Zabraliśmy tylko serce i wątrobę do zakładu, reszta włożona jest na miejsce. Mieliśmy z tym nawet trochę kłopotu, bo nieboszczyk miał tyle płynnej krwi, że przeszkadzała w pracy…
Ale to zwykły objaw przy nagłych zgonach. Szanowny pan wypełni formularz odbioru zwłok?

Max uciekła z koszmarnego gmachu i przeklinał chwilę, w której dał się unieść sentymentom. Wrócił do Dusseldorfu zmęczony i rozbity. Nie chciał więcej słyszeć o występach, nie chciał pracować, przestał bywać w Vaterlandzie. Chodził po świecie ponury i zamyślony, przestał dbać o siebie i o swoje przyjaciółki. To znaczyło, że jest bardzo źle. Uspokoił się, kiedy powziął męską decyzję: tak, należałoby stanowczo zerwać z boksem! Pięść, która nie tylko nokautuje, ale i zabija, jest przekleństwem. Byłoby zbrodnią torować nią sobie drogę w życiu. Stanowczo trzeba skończyć z boksem. Wprawdzie była to dla niego rozrywka, przyjemność, przywiązywał do tego nadzieje życiowe, ale ładna mi przyjemność, która kończy się na cmentarzu. I jak to się stało- przecież nawet nie trafił go zbyt silnie.

Sto razy rozpamiętywał wszystkie fazy ostatniej walki. Nie czuł się winnym, ale przed oczyma widział trupa. Sto razy rozważał, jak się należało zachować i sto razy dochodził do tego samego wniosku:
- Zerwać z boksem!
Kiedy patrzył na rękawice, kiedy przychodził do klubu, kiedy zaglądał do działu sportowego gazety, kiedy widział afisze pięściarskich spotkań, na oczy spadala mu siatka z pięknie wyhaftowaną maksymą: "Zerwać z boksem!", podobną do tych, które spotkacie w każdym niemieckim domu: "Gość w dom, Bóg w dom", czy "Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje". Tylko, że jego imperatyw był wyhaftowany inaczej: pięknym łańcuszkowym ściegiem, jakim zaszyto przed podróżą do nie nieba łysego Biela.
- Psiakrew! Zerwę z boksem!

Zerwał. Dotrzymał słowa. Nie trenował, nie bił się, nawet nie chodził na mecze. Patrzył na tę swoją prawą pięść, jak na wyrodka, jak na syna, który jest zakałą rodziny. Zaczął się wstydzić swej siły, zaczął się kryć ze swoimi umiejętnościami. Moc, w którą wierzył, okazała się z piekła rodem.

Nabrał niechęci, znienawidził boks. Jeśli przychodził do klubu, to nie po to, by stuknąć worek, ale raczej - by zbuntować kolegów i przedstawić im niebezpieczeństwo walki. Na Sali treningowej zachowywał się jak obłąkany: przestrzegał przed uderzeniem z całej siły, zalecał walkę na punkty i unikanie nokautów, przestrzegał przed biciem w splot słoneczny, a specjalnie - przed podrażnieniem nerwu błędnego.

Wpadł w stan psychozy antybokserskiej. Jego stan był groźny. Był w tym momencie z pewnością - człowiekiem nienormalnym. W klubie widziano go niechętnie, unikano. Kto by chciał zadawać się z takim upiorem? A jednak znalazł się taki, i to nie byle kto. Duebbers. Sam Adolf Duebbers.

Duebbers przyjechał do Dusseldorfu na mecz. Trenował w klubie. Wszystko mu się podobało, z wyjątkiem sparingpartnerów. I nagle spotkał Schmelinga.
- Zrób ze mną trzy rundy?
- Nie!
- Ja płacę!
- A ja się nie biję!
- Te, wariat, komu to będziesz opowiadał?  Słuchaj, przecież to sparing, nie walka. Nikomu krzywdy nie zrobisz, bo nie będziemy się prać z całej siły. Trzy rundy - to będzie gimnastyka, nie boks. Rozbieraj się, Długi!

Max rozebrał się. Trenował. Po pierwszej rundzie rozruszał się, ożywił, nabrał kolorów. Po trzech rundach chciał czwartej. Po czterech rundach postanowił… zostać bokserem. Po piątej został zaproszony przez Duebbersa do Kolonii. Po tygodniu opuścił Dusseldorf.
Bo Duebbers powiedział mu wielkie słowa:
- Z takimi pięściami musisz zrobić karierę Max.
A Max przecież chciał kariery…

Jan Ball, opracował Krzysztof Kraśnicki
cdn.

Z narożnika tetryka: Max Schmeling (1) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (2) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (3) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (4) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (5) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (6) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (7) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (8) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (9) >>
Z narożnika tetryka: Max Schmeling (10) >>

Opracował Krzysztof Kraśnicki, colma1908.com{jcomments on}