Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

- Zanim zaczęły się sensowne rozmowy z Mateuszem, poszedłem do gymu, zrobiłem sobie testy prawdy. Najważniejszy był ten, czy ciało robi to, co chce głowa. Jakby tego nie było, to bym nie walczył w Gdańsku. Nie ma dobrego czasu reakcji, nie byłoby walki. Nie jestem szaleńcem, mam rodzinę, żonę i dzieci - mówi Tomasz Adamek (50-5, 30 KO), który wkrótce przylatuje do Polski na konferencje prasową i obóz treningowy przed powrotem na ring, 24 czerwca w Ergo Arenie w Gdańsku.

Zacznijmy od ucięcia spekulacji, dlaczego w Twoim narożniku 24 czerwca w Gdańsku nie będzie Rogera Bloodwortha.
Tomasz Adamek: Nie ma żadnych tajemnic. Do Rogera zadzwoniłem jako pierwszego, kiedy tylko było wiadomo, że coś się szykuje. Przyznał, że jego zdrowie nie jest już takie jak powinno być, idzie mu 74 rok. "Nie jestem w stanie z Tobą Tomek pracować na wysokich obrotach. Lata nie kłamią". Tak mi powiedział, więc zaczęły się poszukiwania.

Co było najważniejszym kryterium wyboru? Wiem, że w grę wchodziły wielkie nazwiska. Pieniądze na trenera były.
Oczywiście. Był kontakt z trenerem Jacksonem, trenerem Kowaliowa, były dyskusje z Kalifornijczykiem Garcią czy z trenerem Chada Dawsona, Eddie Mustafą Muhammadem. Rozmowy zaczynały się od pytania ile czasu mogą mi poświęcić, bo każdy z nich ma nie jednego ale kilku albo nawet kilkunastu pięściarzy, którymi się opiekuje. Mają swoje plany albo czekają na walki. Nikt się do Ciebie nie będzie dostosowywał.

Szczególnie, że mówimy o dziewięciu tygodniach spędzonych w Polsce, obcym dla trenera kraju.
To był mój pierwszy i podstawowy warunek. Nie przyjeżdżasz na ostatnie tygodnie (były takie propozycje) - tylko jesteś ze mną cały czas. To wspólna praca, każdego dnia, przez cały obóz. Jakby trener wystarczał na ostatni tydzień, żeby tylko pogadać o taktyce, to bym wziął pana promotorka Borka do kornera, nauczył go, jak się podaje wodę i szczękę, podciąga mi spodenki i walczymy. Jeszcze bym zaoszczędził.

Decyzja o współpracy z Gusem Currenem - była szybka?
Szybka ale nie za szybka. Polecił go Dave Escalet, człowiek, który zna mnie od początku kariery. To było ważne. Zdzwoniliśmy się z Gusem, dałem mu parę dni do namysłu, on chciał mnie też trochę pooglądać w ostatnich walkach, żeby mieć pewność, że jest materiał do pracy. Teraz, w 2017 roku, a nie tylko to, co pamiętał, z moich dawnych treningów na Florydzie. Gus jest szybki, będzie wiedział, jak mnie uruchomić, ma doświadczenie z pięściarzami atakującymi, takimi jak ja.

Gus mówi o Tobie w samych superlatywach. Ale to, że Ty płacisz nie może oznaczać, że to Adamek jest trenerem, a Gus Curren asystentem...
Nigdy. Miałem przez chwilę tarcze z kimś, kto mówił mi, że jestem bezbłędny. Znaczy się, że nie widział wszystkiego, bo jesteśmy tylko ludźmi, popełniamy błędy. Nie chodzi o to, żeby mnie chwalić, tylko, żeby mi pomóc. Dobrych fachowców jest niewielu. Można policzyć ich na palcach rąk. To praca zespołowa.

Wiemy jaki był Twój proces wyboru szkoleniowca. A jak przekonałeś samego siebie, że jesteś gotowy do walki? W ciemno, mam nadzieję, propozycji o powrocie nie podjąłeś?
Nie ma takiej możliwości. Adrenalina była już jakiś czas temu, ale zanim zaczęły się sensowne rozmowy z Mateuszem, poszedłem do gymu, zrobiłem sobie testy prawdy. Najważniejszy był ten, czy ciało robi to, co chce głowa. Jakby tego nie było, to bym nie walczył. Nie ma dobrego czasu reakcji, nie ma walki. To boks, wiem jak to wygląda z bliska. Nie jestem szaleńcem, mam rodzinę, żonę i dzieci. Jestem też, Bogu dziękować, zabezpieczony finansowo do końca dobrego życia. Albo 100 procent albo nic. Od dwóch tygodni trenuję, dwa razy dziennie. Nie ma zmiłuj się.

Wiesz, z kim będziesz walczył 24 czerwca, na gali Polsat Boxing Night, w Gdańsku?
Moja praca to trening, dać dobrą walkę - reszta to Mateusz Borek. On to ogłasza, to jego głowa. Powiem tak: będę w Osadzie Śnieżka przygotowywał się już pod konkretnego rywala bo na obozie już wszystko robisz - od walki z cieniem do taktyki - z myślą o konkretnym przeciwniku. Słabe punkty, mocne, itd. Zawsze tak było w moim przypadku.

Czego się najbardziej obawiasz wracając do ringu w wieku 40 lat?
Niczego się nie boję, jestem człowiekiem wierzącym. Nie boję się też krytyki, bo wiem, że dam dobrą walkę. Dla kibiców. Będę się bił, bo taki jestem. Gdybym z Moliną zaczął się w dziesiątej rundzie bawić w jakieś uciekanie czy pykanie, to bym łatwo wygrał walkę na punkty. Wszyscy widzieli. Ale mnie zawsze ciągnie do bitki.

Gala w Gdańsku ma wypromować, przy okazji Twojego występu, kolejne nazwiska. O tym, że boks to biznes, wiesz od dawna.
Wiem, to normalne. To już sprawa moich polskich kolegów, jak się pokażą. Ja im w tym w ringu nie pomogę. Ich życie, ich kariera, trzeba pójść na całość. Tak jak ja, w Chicago w 2005 roku. Każdemu życzę jak najlepiej.

Wiemy czego oczekujesz od siebie. Czego oczekujesz od kibiców?
Atmosfery wielkiego widowiska. Są tacy, którzy mówią, że nie słyszą w ringu kibiców. Ja ich zawsze słyszałem. Napędzają bo ja nie siadam psychicznie w świetle reflektorów, tylko jestem lepszy. Dlatego wielkie walki daję, kiedy to się liczy, a nie na treningach. W przyszłym tygodniu będę w Warszawie na konferencji prasowej. Emocje już są. Kocham to.