Tomasz Adamek mówi głośno o powrocie na ring. W Dniu Urodzin życzę mu Wszystkiego Najlepszego, to jego decyzja, ma do niej prawo.

Mam swoje zdanie w tej kwestii, ale o tym może innym razem. Teraz korzystając z okazji chciałbym trochę powspominać moje prawie ćwierć wieku z „Góralem”. Poznałem go 21 lat temu w Płońsku (1995), gdzie zdobył swój pierwszy tytuł mistrza Polski, w kategorii średniej (75 kg). Mam jeszcze zdjęcie, które mu wtedy zrobiłem, pamiętam też, że napisałem o nim kilka miłych słów, choć walki, które wygrywał nie stały wcale na najwyższym poziomie. Ale ten szczupły, wysoki, niespełna 19-letni chłopak z Gilowic miał w sobie to coś, co przyciąga uwagę. Osiem lat wcześniej, w Krakowie, Jan Dydak, Darek Michalczewski i Andrzej Gołota też zostali w jego wieku mistrzami seniorów, ale ich znałem z czasów juniorskich, wiedziałem, że mają wielki talent i możliwości. Z Adamkiem zetknąłem się dopiero w Płońsku i było podobnie, też nie miałem cienia wątpliwości, że przed nim piękna kariera.

Zresztą tymi spostrzeżeniami podzieliłem się od razu z Andrzejem Gmitrukiem, który był wówczas trenerem reprezentacji Norwegii. Często rozmawialiśmy telefonicznie o polskim boksie za którym tęsknił, chyba już wtedy szykował się do powrotu. Rok później w Świdnicy Adamek znów stanął na najwyższym stopniu podium MP, raz jeszcze w wadze średniej w której już wtedy męczył się coraz bardziej, i kolejny raz pokonał Sylwestra Kalaczyńskiego.

Ale trzeciego tytułu już nie zdobył, we Włocławku (1997) pokonał go minimalnie Józef Gilewski. Walka była wyrównana, moim zdaniem (siedziałem przy ringu, oglądałem ten pojedynek uważnie) na wygraną bardziej zasłużył Adamek, ale być może dobrze się stało, bo „Góral” zrozumiał, że waga średnia nie jest już dla niego. W następnych mistrzostwach, w Zabrzu, wystąpił już w kategorii półciężkiej i choć odpadł w półfinale, to został w niej na wiele lat, na ringach zawodowych również.

I być może, gdyby Andrzej Gmitruk, który skłonił go do podpisania zawodowego kontraktu, poczekał kilka miesięcy, mielibyśmy medalistę olimpijskiego w Sydney (2000). Adamek robił szybkie postępy i myślę, że poza Rosjaninem Aleksandrem Lebziakiem nie było nikogo, z kim nie mógłby wygrać.

Ale Tomek nie żałował tego wyboru. Dla niego najważniejsze były pieniądze i o ile dobrze pamiętam, nigdy tego nie ukrywał. Podobnie jak wcześniej Darek Michalczewski, który oddał walkowerem igrzyska w Seulu (1988), a później już jako mistrz Europy w niemieckich barwach (Goeteborg – 1991), te w Barcelonie (1992).

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>