Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Już dziś Siergiej Werwejko może stać się poważnym graczem w światowym boksie. Mierzący niespełna dwa metry pięściarz zmierzy się w Hamburgu z niepokonanym na zawodowych ringach Alim Erenem Demirezenem. Stawką pojedynku pas WBO European.

Z Siergiejem spotkałem się w listopadzie. Tego dnia - jak zwykle - miał ochraniać jedną z modnych dyskotek na Chmielnej. W pracy ochroniarza ma doświadczenie, jeszcze w 2016 roku pracował w klubie go-go. Przestał, ponieważ kolegom nie odpowiadało, że prowadzi sportowy tryb życia. W końcu - kto nie pije, ten kabluje…

Czy pracę w nocy da się pogodzić z profesjonalnym sportem? To karkołomne zadanie. Zapytałem Siergieja, jak wyglądało jego życie przed jedyną przegraną walką w karierze - z Marcelo Nascimento.

- Praca w dyskotece piątek-sobota, tak od dwudziestej do wpół do piątej. Czasami, jak do mnie zadzwonili, to jeszcze w czwartek czy poniedziałek. Do tego dwa treningi dziennie. Oprócz soboty, w soboty bieganie. Zawsze robiłem górkę na Agrykoli i potem wracałem do pracy. Wychodziło mi czasami, że w tygodniu robiłem 13 treningów. Najwięcej latem. Inni mieli wakacje, a ja codziennie bieg, trening, trening, praca. Odpocząłem może 4 dni. Generalnie nie miałem w ogóle wolnego. Nawet w tygodniu walki.

Ukraińcowi, który w przeszłości dzielił zgrupowania z Wasylem Łomaczenką i Ołeksandrem Usykiem, nie straszna jest żadna praca. Odkąd przyjechał do naszego kraju dorabiał przy budowie II linii metra, stawiał kamienice, pracował w cegielni.

- Praca jak praca. Staliśmy przy wielkim piecu i w temperaturze 40 stopni przez 10 godzin układaliśmy cegły. Wszyscy byli mokrzy. Idziesz zjeść, poleżysz i znowu. Gotujesz, przekładasz, nosisz. Po dwóch miesiącach takiego zajęcia, przez dłuższy czas nie mogłem zacisnąć dłoni, rozdzielić rąk. Bałem się, że poważnie naruszyłem nerwy.

Pełna treść artykułu na Sporteuro.pl >>