Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 

Tuż po spektakularnym zakończeniu pojedynku na premierowej gali Polsat Boxing Night wykrzyczał do znajdującej się nieopodal kamery: "Dajcie mi szansę, a będę mistrzem świata. Mówię dziś tu, w tym miejscu". Od tej deklaracji minęło sześć długich lat. Mateusz Masternak (36-3, 23 KO) stracił w tym czasie tytuł niepokonanego czempiona Europy. Nie opuścił go jednak niepohamowany głód sukcesu. Pomimo przeróżnych zawirowań nadal celuje w mistrzowski tytuł.

Lubisz podkreślać, że w domu nie musiałeś o nic walczyć, bo też niczego nie brakowało. Ale nie byłeś chyba rozpieszczany.
Mateusz Masternak: Najbardziej traumatycznym momentem w roku były dla mnie zawsze Święta. Koledzy chwalili się prezentami - jeden dostał narty, drugi boomboxa… A ja kompletnie nic. Ani na Boże Narodzenia, ani urodziny. Swój pierwszy prezent otrzymałem na osiemnastkę od ówczesnej dziewczyny. Dziś jest moją żoną.

Co to było?
Telefon. Pozbawiony może nie wiadomo jakich bajerów, ale za to z kolorowym wyświetlaczem. Żona miała taki sam. Wcześniej korzystałem z typowej "cegły", wartej może 10 złotych.

Nie jest ci obca praca na roli?
Rodzice nie mieli ze mnie większego pożytku, bo jeżeli chodzi o typowo rolnicze zajęcia, byłem raczej leserem. [śmiech] Ale tak: umiem założyć uprząż na konia, prowadzić furmankę, orać pługiem w polu. Co jeszcze? Wywalanie obornika, trzepanie siana na łące, stawianie snopków, młócenie worków z ziarnem, praca przy żniwach. Wszystko to robiłem. Urodziłem się na prawdziwej wsi. Iwaniska położone są na bardzo górzystym terenie, przed dziesięcioma laty nie wjeżdżały tam jeszcze kombajny. Zboże kosiliśmy kosą, trawę oczywiście również. Wciąż używam kosy, tyle że obecnie żyłkowej.

Twój tata był fanem boksu, ale i tak wolałeś nie mówić mu o własnych zapędach do uprawiania tego sportu. Na pierwszy trening wybrałeś się bez wiedzy rodziców.
Kolega z Ostrowca Świętokrzyskiego chwalił się, że otworzyli tam salę boksu. "Będę trenował boks. Nie ty. Ja będę trenował. Ty jesteś jeszcze za młody" - mówił. "Masz rację, jestem za młody" - przytaknąłem mu. "A gdzie dokładnie jest ta salka?" - zapytałem ciekawsko. "Na KSZO" - poinformował mnie. "OK" - pomyślałem - "No to do zobaczenia". [śmiech]

Następnego ranka wyszedłem do szkoły, skręciłem na przystanek, wsiadłem do autobusu i po półtorej godziny jazdy byłem w Ostrowcu. Wkrótce miało się okazać, że poznam tę trasę na pamięć. Stawiłem się w klubie przed 9. Pani z recepcji poinformowała, że trening rozpoczyna się dopiero o 15.30. Miałem pieniądze tylko na powrotny bilet, więc przez następne sześć godzin czekałem głodny. Gdy nareszcie zaczął się trening, wyszło na jaw, że… nie mogę w nim uczestniczyć. Nie miałem stroju. Trener zaprosił mnie na kolejne zajęcia. Tym razem przywiózł mnie na nie brat, autem. Podejrzewam, że rodzice dowiedziawszy się prawdy, poprosili go, żeby sprawdził, kto prowadzi te spotkania i czy są bezpieczne. Od tamtego dnia nie opuściłem żadnego treningu.

Ile czasu spędziłeś w KSZO?
Pół roku. Stoczyłem kilka sparingów, ale nie zaliczyłem żadnej turniejowej walki. Pojechałem na jedne zawody, ale nie było żadnego debiutanta w moim wieku. Trenerzy chwalili moje warunki fizyczne i systematyczność. W grupie byłem najmłodszy stażem. Po trzech miesiącach wspólnych treningów nasz opiekun zarządził zbiórkę i ogłosił: "Zobaczcie, ile można nadrobić regularnością. Jakbyście chodzili nie raz w tygodniu, tylko pięć, jak Masternak, to umielibyście tyle co on". To było bardzo krzepiące. W trzy miesiące nadrobiłem dwa lata? Pękałem z dumy.

Pełna rozmowa z Mateuszem Masternakiem na prawyprosty.com >>