- Jestem realistą, zdaję sobie sprawę z tego, że jemu walka z Mariuszem Wachem akurat teraz nie jest do niczego potrzebna. Przed Sosnowskim, dobrze płatny pojedynek o pas mistrza Europy. Nawet jeżeli ma świadomość tego, że przegra, to i tak mu się to bardziej opłaca niż konfrontacja ze mną - mówi w rozmowie z Ringpolska.pl, Mariusz Wach (23-0, 11 KO). Polak wyleciał wczoraj do USA, by tam przygotować się do zaplanowanej na 19 lutego, swojej kolejnej walki. 


- Wydaje się, że w karierze Mariusza Wacha, wszystko powoli idzie w dobrym kierunku. Chciałbym się jednak jeszcze na chwilę cofnąć do walki z Christianem Hammerem. Był to dla Ciebie trudny czas, nieustabilizowana sytuacja promotorska, trenerska, pojedynek po kilkunastomiesięcznej przerwie w startach... Patrząc z perspektywy czasu, był to dla Ciebie swego rodzaju, moment zwrotny?

Mariusz Wach: Nie były to łatwe chwile, „dociskały” mnie wtedy problemy finansowe i musiałem podjąć to ryzyko, wyjść do ringu z zawodnikiem walczącym u siebie... Natomiast znałem tego pięściarza, widziałem go na sparingach i wiedziałem, że jest w moim zasięgu. Miałem nawet takie poczucie, że niekoniecznie muszę nastawiać się na nokaut, że będę w stanie pokonać go na punkty.

- A propos wspomnianej wcześniej sytuacji promotorskiej. Swego czasu na jednym z portali pojawił się wywiad z Tobą, w którym dosyć krytycznie wypowiadałeś się o swoich relacjach z grupą O'Chikara. Kilka dni później, ta sama grupa, wydała oświadczenie, w którym przedstawiła swoją – przeciwstawną do twoich słów – opinię nt. waszych dotychczasowych relacji. Sprawa po jakimś czasie ucichła. Uznałeś, że dalsza zabawa w przerzucanie się swoimi argumentami nie ma sensu czy może grupa, którą swoim nazwiskiem firmuje Andrzej Gmitruk, miała też swoje racje?

MW: Oni doskonale wiedzą jak wyglądała sytuacja, ja też wiem swoje... Dalsze rozwlekanie tego tematu, nie miało większego sensu, moglibyśmy tak odbijać piłeczkę w nieskończoność. Ja z O'Chikarą – o czym już chyba wszyscy wiedzą – nie byłem związany żadną umową. Miałem tylko kontrakt z trenerem Gmitrukiem. Wspominali coś o pomocy jakiej mi udzielili czy też chcieli udzielić. Wiadomo na czym to polegało, nie było to przecież bezinteresowne. Za tą pomoc oczekiwali tego, że będę boksował pod ich banderą.

- Obecnie w rozwoju kariery w Stanach, pomaga Ci założona przez Mariusza Kołodzieja, Global Boxing. Nie jest to grupa promotorska, bardziej inicjatywa jednego człowieka, który zdecydował się pomóc pewnej grupie zawodników wypłynąć na szersze wody, odnaleźć się na niełatwym rynku amerykańskim. Powiedz jakie są najbliższe plany odnośnie twojej osoby, trwa poszukiwanie jakiegoś konkretnego promotora?

MW: W tym momencie są cały czas prowadzone rozmowy z jedną grupą promotorską. W poniedziałek wylatuje do USA, m.in. także po to, by samemu wziąć w tym udział. Zapoznamy się z ich ofertą i wspólnie z Mariuszem Kołodziejem, podejmiemy konkretne decyzje.

- Sama idea Mariusza Kołodzieja wydaje się dosyć niezwykła, zważywszy na to, iż rozmawiamy o światku bokserskim, delikatnie mówiąc nie zawsze czystym, przejrzystym, gdzie pęd do zarabiania pieniędzy przesłania często inne, bardzo istotne kwestie. Jakie są twoje wrażenia z tych pierwszych kontaktów z Global Boxing?

MW: Mariusz Kołodziej jest niezależny. Nie odczuwa potrzeby rywalizowania z nikim ani wchodzenia w niepotrzebne układy. Swoje ciężko zarobione pieniądze, może wydawać na co mu się podoba – szczęśliwie padło akurat na boks. Do jego gymu zapraszani są zawodnicy z różnych grup, organizuje się tam sporo sparingów. Polacy, którzy tam trenują, mają okazję poczuć specyfikę amerykańskiego stylu boksowania, jednak różniącego się mocno od tego naszego, europejskiego.

- A bierzesz pod uwagę możliwość przeprowadzki do USA na stałe?

MW: Cóż zobaczymy, ale przyznam szczerze, że dosyć niechętnie się na to zapatruje. Z drugiej strony, chcąc robić tam karierę, byłoby to pewnie wskazane. Póki co, trudno mi po prostu jednoznaczne zadecydować.

- Wkrótce - jeżeli wszystkie rozmowy z potencjalną, nową grupą promotorską przebiegną pomyślnie - rozpoczniesz treningi z Michaelem Moorerem. Jego kariera zawodnicza jest świetnie znana wszystkim kibicom. Natomiast jako trener, ma opinię człowieka trudnego, lubiącego mieć swoje zdanie, nieprzepadającego za kompromisami. Jego współpraca z Freddie Roachem w słynnym Wild Card Gym, zakończyła się dosyć burzliwie, ponoć popadł w konflikt z połową trenujących tam zawodników, w tym z Amirem Khanem czy nawet Mannym Pacquiao. Nie boisz się, że wasze relacje też będą mocno, nazwijmy to, skomplikowane?

MW: Cóż, tacy trenerzy, którzy lubią mieć swoje zdanie, też się zdarzają. Szczerze, to na chwilę obecną boję się bardziej problemów w komunikacji. Nie znam języka angielskiego i to może być, przynajmniej na początku, spore utrudnienie.

- A co ze współpracą z Piotrem Wilczewskim? Będzie jeszcze kontynuowana?

MW: Póki co, sytuacja wygląda tak, iż moim głównym trenerem ma być Moorer. Piotrek przyleci jeszcze do USA, ale kiedy i na ile, trudno dziś powiedzieć. On teraz dostał swoją szansę (walka o pas EBU – przyp. red.) i na tym przede wszystkim będzie chciał się pewnie skupić.

- Twój kolejny pojedynek w USA, planowany jest na 19 lutego. Znasz już może jakieś szczegóły dotyczące tej walki?

MW: Na tę chwilę nie znam jeszcze ani nazwiska rywala, ani też miejsca, w którym przyjdzie mi stoczyć tenże pojedynek. Wiem tylko tyle, iż najprawdopodobniej, będzie to starcie zakontraktowane na dziesięć rund, a jego stawką ma być jakiś tamtejszy regionalny pas. Naszym głównym celem obecnie, jest próba wejścia do jakiegoś rankingu prestiżowej federacji.

- Na koniec, zapytam Cię o Alberta Sosnowskiego. Ponoć chciałeś się z „Dragonem” rozprawić w windzie...

MW: Akurat o żadnej windzie nic nie mówiłem. Ktoś to sobie dodał. Wiesz jestem realistą, zdaję sobie sprawę z tego, że jemu teraz walka ze mną nie jest do niczego potrzebna. Przed nim, dobrze płatny pojedynek o pas mistrza Europy . Nawet jeżeli ma świadomość tego, że przegra, to i tak mu się to bardziej opłaca niż konfrontacja z Mariuszem Wachem, gdzie ryzyko porażki również by występowało, ale pieniądze byłby na pewno mniejsze...

- ... zresztą takie pojedynki Polak kontra Polak, można sobie zostawić na później. I tak wzbudzą zainteresowanie.

MW: Dokładnie. Chociażby na koniec kariery - mojej albo jego.

- Znacie się dobrze, sparowaliście ze sobą. Nie ma między wami jakiejś złej krwi?

Nie, nie. Albert to normalny chłopak.

- Czyli reasumując, to medialne wyzwanie Alberta na pojedynek było trochę na zasadzie: „A dlaczego nie, może w przyszłości coś się z tego urodzi”?

MW: Wiesz jak to jest. Ja powiem coś na niego w mediach, on być może zripostuje. Tak to przecież działa, wystarczy popatrzyć na takiego Najmana, który jest znany ze wszystkiego, tylko nie z osiągnięć w ringu. Obstawiam raczej, że do walki z Albertem pewnie nigdy nie dojdzie, ale jeżeli byłaby taka okazja, to dlaczego by nie?

Rozmawiał: Przemysław Mrzygłód