Walka 39-letniego Marcina Rekowskiego z Carlosem Takamem w Makau obarczona jest dużym ryzykiem. Boję się, że zbyt dużym.

Polak dowiedział się o niej na początku roku, szybko stoczył pojedynek z Artsiomem Hurbo (4-27-1) , by zatrzeć kiepskie wrażenie z poprzednich porażek (przegrał przed czasem z Nagy Aguilerą i Andrzejem Wawrzykiem, a na punkty z Krzysztofem Zimnochem) i kilka dni temu ruszył w 30 godzinną podróż do chińskiego Las Vegas, jak nazywane jest Makau.

A rywal jest bardzo wymagający. 36-letni Carlos Takam (33-3-1, 25 KO), Kameruńczyk z francuskim paszportem, bije piekielnie mocno. Ostatnią walkę z Josephem Parkerem wprawdzie przegrał, ale stoczył z Nowozelandczykiem twardy, wyrównany bój. Parker zmierzył się później z Andy Ruizem Jr w starciu o wakujący pas WBO w wadze ciężkiej i wyszedł z tej potyczki jako nowy mistrz świata.

Rekowski nie ukrywał, że leci do Makau po pieniądze. Nie są to zawrotne sumy, ale 100 tysięcy złotych zawsze lepiej nieć niż nie mieć. Problem w tym, że walka z takim turem jak Takam obarczona jest dużym ryzykiem. Rekowski twierdzi wprawdzie, że odpowiada mu ofensywny styl prezentowany przez Kameruńczyka, ale ma też świadomość, jak mocno bije jego najbliższy rywal. A Polak, co było widać w ostatnich walkach, nie ma szczęki z kamienia.

Pełna treść artykułu na Polsatsport.pl >>