Sponsorzy grupy KnockOut

Patronat medialny


 


 

Zapowiadał, że górą będzie Rocky z Warszawy i słowa dotrzymał. Maciej Sulęcki po dramatycznej walce pokonał Gabriela Rosado i prawdopodobnie w kolejnym pojedynku zmierzy się z mistrzem świata WBO, Demetriusem Andrade. – Chcę tej walki, chcę tego tytułu, ale wiem, że przede mną jeszcze sporo pracy. To, co wydarzyło się w 9. rundzie, nie ma prawda wydarzyć się z Andrade – przyznał w rozmowie z tvpsport.pl.

W mieście Rocky'ego stoczyłeś wojnę godną filmów Rocky'ego...
Maciej Sulęcki: Mówiłem, że będzie gorąco i słowa dotrzymałem! Do ósmej rundy to była najlepsza walka w mojej karierze, niestety jeden głupi błąd i byłem o krok od porażki. Kontrolowałem pojedynek, jego ciosy nie robiły na mnie żadnego wrażenia, a po tym jak w 8. rundzie po raz drugi posłałem go na deski, to w mojej głowie już wygrałem. I to było najgorsze, co mogłem zrobić.

Już w 1. rundzie Rosado leżał na deskach.
Wiedziałem, że jak trafię prawym, to musi leżeć i tak się stało. Szybko, bardzo szybko, ale wtedy nie było w głowie myśli jak po 8. rundzie. Walczyłem swoje, kontrolowałem go lewym prostym i było fajnie. Szkoda, że w końcówce tego nie powtórzyłem. Oczywiście wygrana po takim dramacie smakuje wyśmienicie, ale kilka rzeczy jest do poprawy.

Tuż po tym jak wróciłeś do szatni od razy przeprosiłeś trenera Piotra Wilczewskiego.
Tak, bo gdybym słuchał tego, co mówi, koncert trwałby całe dziesięć rund, a nie osiem. Trener przeżywał ten pojedynek bardziej ode mnie i pewnie kilka lat mu przybyło po tym wyjeździe. Miałem w narożniku dwóch znakomitych gości, bo poza trenerem był także psycholog Mateusz Kempiński i tylko szkoda, że oni mówili jedno, a ja robiłem drugie. To nauczka na przyszłość.

Pełna treść artykułu na Tvpsport.pl >>